Hej nam, kolęda!
Rozmowa z doktorem Hubertem Czachowskim, etnologiem, dyrektorem Muzeum Etnograficznego w Toruniu
Przywykliśmy uważać, że Boże Narodzenie i jego ceremoniał są nasze, polskie, odwieczne. Badacze wiedzą jednak, że nie jest to takie oczywiste. Zacznijmy od Wigilii – to jeszcze nie święta, ale już prawie. Skąd się wzięła? Co symbolizuje?
Trzeba oczywiście pamiętać, że Boże Narodzenie jest świętem religijnym i jako takie jego świętowanie jest wspólne dla wszystkich społeczności związanych ze światem chrześcijańskim, gdzie było ono jednym z ważniejszych składników tworzących historię i kulturę. Jednak fakt, że chrześcijaństwo przyjęło się wśród różnych grup etnicznych mających własne przedchrześcijańskie tradycje, spowodował, że formy jego świętowania się różnią i to często bardzo. Wspólnota chrześcijańska miała jednak ze sobą stały kontakt (chociaż nieraz był to kontakt oparty na konflikcie i wojnach, jak podczas zaborów w Polsce), więc także w późniejszym czasie pewne elementy związane ze sposobami świętowania przenikały ponad granicami, zataczały coraz szersze kręgi i dzisiaj są bardzo ważnym i znaczącym elementem świąt na całym świecie. Mam tu na myśli na przykład choinkę – związaną w swojej genezie w tej znanej nam obecnie formie przede wszystkim z krajami germańskimi. Na ziemiach polskich zaczęła pojawiać się dopiero od końca XVIII wieku i to bardzo stopniowo, wypierając podłaźniczkę – gałązkę świerku lub sosny zawieszaną pod sufitem – która była tradycją słowiańską. Obydwie te formy wywodzą się z przedchrześcijańskich wierzeń, związanych z magią zielonej gałęzi będącej symbolem wiecznego życia. Wizualna atrakcyjność choinki spowodowała, że obecnie w zasadzie na całym świecie (nawet w krajach niechrześcijańskich) stawia się wielkie, udekorowane drzewa na centralnych placach miast.
A Wigilia… Tutaj mamy do czynienia z następnym elementem, w którym widać jak na dłoni przenikanie się wierzeń i tradycji słowiańskich z tymi chrześcijańskimi. Cała uczta wigilijna ma bowiem wszelkie cechy uczty zadusznej, odbywanej na cześć przodków. Ten ostatni wieczór przed właściwymi świętami Bożego Narodzenia w kulturze ludowej był postrzegany jako graniczny, kiedy zawieszone zostają normy codziennego życia i możliwa jest łączność z duchami, czy szerzej ze sferą sakralną. Stąd cały zespół wierzeń związanych z tym dniem. Wszystko stawał się możliwe – na przykład to, że zwierzęta mogą mówić ludzkim głosem. Składniki potraw wigilijnych nie były przypadkowe – gotowana pszenica czy fasola to dawne potrawy żałobne, mak ułatwiał kontakty z zaświatami, suszone owoce symbolizowały życie uśpione w duchach przodków, miód miał gwarantować szczęście, itp. Ważna była symbolika związana z magią ochronną i, przede wszystkim, wegetacyjną i płodnościową. Oczywiście cała uczta musiała być postna, co wzmacniało jej sakralny charakter.
Doktor Hubert Czachowski, dyrektor MET; fot. Mikołaj Kuras
Liczba potraw miała znaczenie? Mówi się powszechnie o dwunastu…
Tak, to dosyć powszechne przekonanie – wiązano to z liczbą miesięcy albo z liczbą apostołów. Muszę jednak zaznaczyć, że bardzo wiele elementów miało swoje regionalne odmiany – znane są bowiem dość liczne przekazy, że liczba dań musiała być nieparzysta. Dużo zależało od zamożności osób, w źródłach etnograficznych możemy spotkać informacje, że potraw było siedem, pięć, a nawet trzy. Co ciekawe, w niektórych regionach bardzo długo utrzymywał się zwyczaj jedzenia potraw z jednej miski na znak wspólnoty, nawet wtedy, kiedy nie praktykowano już tego w życiu codziennym. Do Wigilii zasiadano, gdy pojawiła się na niebie pierwsza gwiazda – to był sygnał, że następuje właściwy czas do przenikania się życia ze sferą sacrum.
Spróbujmy rozebrać na czynniki pierwsze pozostałe wigilijne obyczaje: siano pod obrusem, puste miejsce.
W polskiej, ale i szerzej, słowiańskiej, rolniczej tradycji nieodłącznym elementem uczty wigilijnej były ustawiane w rogach izb snopki zboża, przygotowywane latem z ostatnich kłosów zżętych w czasie żniw. Ich obecność miała zagwarantować urodzaj na przyszły rok. W niektórych regionach Polski ten zwyczaj jeszcze się utrzymuje, sąsiadując z wystrojoną choinką. Dokładnie taki też pierwotny sens miało sianko, które kładziono na ławie lub stole podczas wieczerzy (obecnie oczywiście położone pod obrus). Ale istnieje także chrześcijańskie wytłumaczenie tego zwyczaju – jako pamiątki siana, na którym położono Jezusa w betlejemskim żłóbku. To dobry przykład na to, jak zmieniają się często znaczenia różnych symboli, który pokazuje też, że mogą współistnieć że sobą różne tradycje, tak naprawdę tylko się wzbogacając.
Puste miejsce przy wigilijnym stole także wywodzi się z wierzeń przedchrześcijańskich. To symboliczne miejsce dla dusz przodków, aby mogły zasiąść ze swoją rodziną do uczty. Podobny sens ma tłumaczenie, że jest to nakrycie dla nieznanego wędrowca lub nawet samego Dzieciątka Jezus. Wigilia była tym momentem w roku, w którym magiczność przejawiała się w każdym elemencie. Podczas Wigilii wróżono o tym, jaki będzie przyszły rok, a przyjście nieznajomego było postrzegane jak dar, ale także widziano w takim przybyszu wysłannika z nieba.
Kolędnicy, Wiktor Chrzanowski, 2001, olej na płycie, w zbiorach MET, fot. M. Kosicki
Mamy jeszcze kolędników i odwiedzanie „po kolędzie” naszych domów przez kapłana.
To bardzo interesujące zwyczaje, odznaczające się ogromną różnorodnością regionalną. Wszystkie jednak one nawiązują do jednego kulturowego mechanizmu – oczywiście przedchrześcijańskiego. Kolędowanie to chodzenie od domu do domu grup przebranych i zamaskowanych mężczyzn, składających życzenia. Zwyczaje te związane są z przełomem starego i nowego roku i polegają na magii agrarno-wegetacyjnej, zaklinającej urodzaj, ale także obecne są w niej elementy magii zadusznej, matrymonialnej i płodnościowej. Bliskość [czasowa] świąt Bożego Narodzenia i przełomu roku spowodowała, że ogromna część tych zwyczajów związana została z tym okresem. Kolędowanie w prasłowiańskiej kulturze mogło być, jak się wydaje, praktykowane przez cały okres zimowego uśpienia przyrody, mając pomóc przywrócić ją do ponownego rozkwitu. Stąd w kulturze ludowej w różnej formie kolędnicy pojawiają się i w późniejszych miesiącach, aż do Wielkanocy. Pierwotnymi postaciami kolędników były postaci zwierzęce – turoń, niedźwiedź, koń, koza i bocian. Wszystkie one miały symbolizować siłę, odwagę, zdrowie, żywotność, płodność oraz urodzaj i przekazać te cechy odwiedzanym ludziom i ich dobytkowi. Ciekawymi były niejednoznaczne postaci w maskach i z długimi brodami, ubrane w kożuchy lub specjalne słomiane płaszcze. Na Pomorzu zwano je gwiżdżami lub gwiazdorami. Te postaci wykazują najwięcej wspólnego z duchami przodków.
Z czasem zakorzeniania się chrześcijaństwa na tej samej zasadzie kolędowania zaczęli się pojawiać kolędnicy z wyraźnymi odniesieniami do świąt Bożego Narodzenia. Mam tu na myśli kolędowanie z szopką, gwiazdą, Herody czy postaci Trzech Króli. Nieraz wszystkie te postaci występowały wspólnie. Schemat zawsze pozostawał jednak ten sam – odwiedziny poszczególnych domów, składanie życzeń, często w formie specjalnych pieśni, i otrzymywanie za to jakiegoś daru czy zapłaty. To odwzajemnianie się czymś za przyjście kolędników jest bardzo ważne, gdyż tylko wtedy magia zaczynała działać. Warto zaznaczyć, że w wielu regionach Polski zwyczaj kolędowania jest ciągle żywy. W dużych miastach, współczesnymi kolędnikami są kominiarze roznoszący kalendarze (być może nieraz nie są to prawdziwi kominiarze) i dzieci chodzący z prymitywnymi szopkami. Na przykłada w Toruniu pojawiają się oni często już w adwencie, co jest zgodne z ludową pomorską tradycją kolędowania. Pomimo tego, że często te dzieci są słabo przygotowane, ledwie potrafią zaśpiewać jedną zwrotkę kolędy, a szopki nie są zbyt piękne, proponuję by traktować ich łagodnie.
Duszpasterskie odwiedziny parafian przez księży także wpisują się w zwyczaj kolędowania, nie bez przyczyny zwane są one kolędą. Oczywiście, w tym wypadku nie ma mowy o ich magicznym charakterze, zastąpionym przez błogosławieństwo domu i – co równie ważne -możliwość bliższego poznania parafian. Jednak nawet i tu wkradało się magiczne myślenie – znane było bowiem przekonanie, że jeżeli się usiądzie na miejscu, na którym siedział ksiądz, będzie się miało szczęście w przyszłym roku.
Boże Narodzenie nie może się obejść bez kolęd. Jakie jest pochodzenie tych pieśni?
W ludowych zwyczajach kolędniczych były to pierwotnie tak zwane pieśni winszujące czy też życzące, później zwane kolędami. Nie było w nich odniesień do świąt Bożego Narodzenia, a miały charakter skandowanych lub śpiewanych formuł magicznych. Najstarszy zapisany taki tekst pochodzi z 1544 roku, jest jednak niezrozumiały nawet dla badaczy. Przytoczę zatem tekst późniejszy, dużo bardziej czytelny:
Gdzie do domu turoń wchodzi,
tam sie piknie zboże rodzi.
Przemieniło się złe na dobre
i nastajo lata scodre,
hej nom, kolęda!
Słowo śpiewane w obrzędach kolędniczych miało moc kreowania rzeczywistości, podobnie jak samo przybycie kolędników, ich gesty i rekwizyty.
Dość szybko repertuar pieśni zaczął być wzbogacony o odniesienia chrześcijańskie, a i zaczęły powstawać specjalne pieśni na Boże Narodzenie. Były to zarówno pastorałki, czyli pieśni bożonarodzeniowe o tematyce pasterskiej, jak i utwory religijne, przeznaczone do wykonywania podczas liturgii. Za najstarszą polską kolędę uważa się zapisaną w 1424 roku „Zdrow bądź, krolu anielski”, ale nie można wykluczyć, że w tym charakterze śpiewano także „Bogurodzicę”. Ciekawe są ludowe kolędy apokryficzne, mające często charakter fantastyczny, nieomal baśniowy, opowiadające o nie notowanych w ewangeliach cudach, które działy się za pośrednictwem Świętej Rodziny. Rozwój kościelnych pieśni kolędowych przypada na wiek XVII i trwa do wieku XX. „Anioł pasterzom mówił” to przeróbka XVI-wiecznej łacińskiej pieśni. Niektóre ze starszych znanych kolęd są anonimowe, na przykład „Pójdźmy wszyscy do stajenki” i „Z narodzenia Pana”. Z końca XVII wieku pochodzi „Bóg się rodzi”. Wiele znanych kolęd pochodzi z XIX wieku – na przykład „Mizerna cicha” i „Mędrcy świata, Monarchowie”. A „Cicha noc” jest pieśnią austriacką z roku 1818 i chyba najpopularniejszą pieśnią bożonarodzeniową na świecie.
Doktor Hubert Czachowski, dyrektor MET; fot. Mikołaj Kuras
W Wigilię obowiązkowe jest dzielenie się opłatkiem. Co symbolizuje?
Dzielenie się opłatkiem, jako nieodzowny wstęp do Wigilii przy składaniu sobie życzeń, upowszechnił się w XVIII wieku, najpierw wśród szlachty, ale dość szybko – rozpropagowywany przez Kościół – trafił do obyczajowości innych stanów. Ale były regiony w Polsce, gdzie nastąpiło to dopiero w XX wieku. Opłatek, czyli rodzaj pieczywa, to nawiązanie do wydarzeń znanych z historii chrześcijaństwa – Ostatniej Wieczerzy i spotkań wczesnych chrześcijan, zwanych agapami, podczas których członkowie wspólnoty dzielili się pokarmem. Podczas Wigilii dochodzą do tego składanie sobie życzeń, gesty przebaczenia i błogosławieństwa, co podkreśla wspólnotowy, ale i sakralny wymiar uczty, łącząc ze sobą ludzi. Znany jest zwyczaj, że do tej wspólnoty dopuszczane są także zwierzęta, bo także dla nich przeznaczano specjalne, najczęściej kolorowe, opłatki.
Współczesne publiczne spotkania i dzielenie się opłatkiem w zakładach pracy czy urzędach jest na pewno ciekawe z punktu widzenia badacza kultury, bo poszerza krąg uczestnictwa w święcie poza tradycyjną grupę rodzinną. Na ile takie gesty są w takich wypadkach szczere, nie mnie osądzać. Opłatkiem dzielą się m.in. politycy różnych opcji, ale potem często zaraz znowu skaczą sobie do oczu. Byłoby dobrze, gdyby takie spotkania rzeczywiście przyczyniały się do wzrostu wzajemnego szacunku, zwłaszcza wobec osób, które mają odmienne poglądy. Zatem może dobrze, że jest czas, który stwarza taką szansę.
Ciekawe jest jednak to, że współcześnie spotkania opłatkowe organizowane są przede wszystkim w adwencie, czyli okresie, który jest oczekiwaniem na Boże Narodzenie. Dawniej takim czasem był okres od Bożego Narodzenia aż do 2 lutego, czyli święta Ofiarowania Pańskiego, zwanego tradycyjnie świętem Matki Boskiej Gromnicznej. To był właściwy czas na świętowanie Bożego Narodzenia, wtedy śpiewano kolędy. Teraz rozbrzmiewają one już dużo wcześniej, właśnie w adwencie. Tej modzie uległ nawet Kościół, oczywiście nie w liturgii, ale jego przedstawiciele uczestniczą w oficjalnych spotkaniach opłatkowych przed świętami. Proces ten wynika, niestety, z ich komercjalizacji i „wielkiego świątecznego ataku handlu” przez Bożym Narodzeniem. Ulice miast już miesiąc wcześniej toną w bożonarodzeniowych dekoracjach, kolędy rozbrzmiewają w centrach handlowych, dla których jest to złoty okres zysku.
Większość z nas deklaruje przywiązanie do Bożego Narodzenia i świątecznych spotkań rodzinnych. Jak jest z realizacją tych deklaracji?
Musimy tutaj rozgraniczyć pojęcie Bożego Narodzenia jako święta religijnego od czysto kulturowego. To pierwsze jest ważne dla chrześcijan i na pewno ten wymiar religijny jest dla nich bardzo istotny, także poprzez uczestnictwo we mszach świętych. W tym okresie obserwuje się przecież wzmożone przystępowanie do sakramentów. Oczywiście, Boże Narodzenie to także święta bardzo mocno wpisane w polską tradycję i przywiązanie do nich, ich niektórych elementów, deklarują także ludzie niewierzący. Dość powiedzieć, że także takie osoby organizują w domach ucztę wigilijną, ubierają choinkę, obdarowują się prezentami i składają sobie życzenia, a do dzieci przychodzi święty Mikołaj. Święta Bożego Narodzenia są tak silnie, tak mocno wpisane w polską kulturę, że trudno przejść obok nich obojętnie.
Analitycznie rzecz ujmując: każda kultura potrzebuje święta jako wydzielonego, odrębnego czasu od codzienności. Inną sprawą jest, co z tym świętem robimy – czy jest tylko odpoczynkiem od pracy, czasem obfitych posiłków i wielogodzinnego oglądania telewizji, czy też staje się chwilą, kiedy potrafimy inaczej, bardziej refleksyjnie spojrzeć na siebie, swoich bliskich i innych ludzi. I trochę z nimi pobyć.
22 grudnia 2016 r.