Wywiad tygodnia

Agnieszka Niezgoda, siedząca przy biurku.
Agnieszka Niezgoda, fot. Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP

Role są jak tatuaże

Rozmowa z aktorką, poetką i lalkarką Agnieszką Niezgodą – uhonorowaną marszałkowskim stypendium artystycznym.

 

Czy trudno ożywić lalkę?

 

Tak, trudno. Wystarczy mieć magistra sztuki (śmiech). Teatr lalek w Polsce skupia samych pasjonatów. To środowisko zaledwie kilku tysięcy wykształconych lalkarzy – ludzi po studiach – aktorów, reżyserów, scenografów, magistrów sztuki. Żeby profesjonalnie poruszać lalkami należy w pocie czoła studiować cztery lata na wydziale lalkarskim jednej z dwóch akademii teatralnych: we Wrocławiu, która jest filią Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie lub w Białymstoku, gdzie jest filia warszawskiej Akademii Teatralnej.

 

Wykształcenie jest ważne, ale z umiejętnością ożywiania lalek trzeba się urodzić. Lalkarstwo jest połączeniem wiecznego dziecka, którego cieszy zabawa, z cierpliwością sędziwego wędkarza godzinami czekającego na sukces. Lalkarz ma też w sobie coś z górnika, bo spędza życie pracując w ciemnościach na kolanach, często w ciasnej przestrzeni i w kurzu dźwigając ciężary z wykrzywionym kręgosłupem.

 

Lalkarz wszędzie widzi obiekty do ożywienia. To nie tylko lalki, ale również kukły, marionetki, jawajki, pacynki, bunraku [japoński teatr lalek], chińskie cienie i wiele innych. Lalką mogą stać  się zwykłe przedmioty, które poprzez osobowość i pomysłowość lalkarza nabierają cech ludzkich lub zwierzęcych.

 

Dodam jeszcze, że lalkarze to weseli ludzie, pełni poczucia rytmu i poczucia misji. Niewątpliwie ta profesja z młodej poetki, którą byłam w 1980 roku zdając do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu na wydział lalkarski, uczyniła szczęśliwego człowieka. Po latach uważam, że lalkarstwo jest nieuleczalne (śmiech).

 

Agnieszka Niezgoda stojąca za biurkiem.

Agnieszka Niezgoda, fot. Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP

 

Którą rolę z bogatej kariery aktorskiej szczególnie pani zapamiętała?

 

Każda zostawia ślad. Role przygotowywane tygodniami lub miesiącami, a odtwarzane czasem kilkadziesiąt lat są jak tatuaże. Tak jest z moimi rolami w „Czerwonym Kapturku”, w którym gram dwie postacie – Czerwonego Kapturka i babcię – bo aktor w teatrze lalek ma zdolność grania kilku postaci naraz i prowadzenia dialogów samym z sobą.

 

Lubię grać też role kostiumowe. W wieku 30 lat, mając sięgające do pasa piękne rude włosy, zagrałam kilkunastoletniego żydowskiego chłopaka w przedstawieniu „Strażnik nocy czyli dawno temu w żydowskim miasteczku”. Gdy wkładałam tradycyjny strój żydowski i perukę utkaną specjalnie dla mnie z prawdziwych włosów, z młodej mamy sześcioletniej córeczki zmieniałam się w wesołego chłopaka – łobuziaka, ucznia, marzyciela.

 

Podobnie było z rolą Ubicy w przedstawieniu „Królu Ubu”. Założenie kostiumu i maski zmieniało moją osobowość. Za tę rolę w 2005 roku dostałam nagrodę aktorską przyznaną na ogólnopolskim festiwalu w Opolu. W jury była wówczas wspaniała aktora Irena Jun, a przyjęcie nagrody z jej rąk było i do tej pory jest dla mnie wielkim wyróżnieniem.

 

Wejście w rolę malarki Olgi Boznańskiej także jest możliwe dzięki peruce. Praca nad nią trwała prawie rok, a wykonała ją na moje zamówienie, profesjonalna perukarka. Zajęła się wszystkim, od studiowania dostępnych zdjęć słynnej malarki, przez dobranie koloru i rodzaju włosów do uczesania peruki w charakterystyczny kok. Ta peruka jest jak wehikuł czasu, który przenosi mnie w przeszłość o sto lat. W pracy nad rolą malarki towarzyszy mi mój pies Kleks, który gra jej ukochaną suczkę KwiKwi. To mnie łączy z Olgą Boznańską. Podobnie jak ona, ja również nie rozstaję się z moim pieskiem. Nawet w pracy.

 

Książka stojąca na podstawce pt.: Olga Boznańska.

Fot. Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP

 

W rolę Olgi Boznańskiej wciela się pani po trzyletniej przerwie. Dlaczego?

 

Rok 2025 został ogłoszony przez Sejm rokiem Olgi Boznańskiej, dlatego w ramach przyznanego marszałkowskiego stypendium organizuję obchody urodzin tej niezwykłej artystki. Olga skończyłaby w tym roku 160 lat. To piękny wiek, a sława malarki nadal nie milknie i dlatego ze swoim ulubionym pieskiem na dwa miesiące postanowiłam odtworzyć jej pracownię na przestronnym parterze w dziewiętnastowiecznej kamienicy Georga Sopparta przy ulicy Sienkiewicza 13 w Toruniu. Nie ma tam wygód, ale jest dużo miejsca, a przed południem od strony podwórza wpada do wnętrza piękne światło i można tam malować.

 

Myślę, że nie ja tylko Olga Boznańska otrzymała tę nagrodę. To ona ją najlepiej wykorzysta. Jak zwykle połowę wyda na farby, olej do lamp naftowych, tytoń, herbatę, czynsz, a resztę rozda biednym znajomym artystom. Znajdą się też tacy, którzy po prostu przyjdą się najeść i ogrzać. Jest bowiem w dobrym tonie usiąść w salonie Olgi Boznańskiej. Tam można spotkać innych artystów, dostać darmową herbatę, rozmawiać o rzeczach ostatecznych, bieżących i o sztuce, bo trzeba o niej rozmawiać. Trzeba też wspierać artystów dobrym słowem, obecnością i dotacją zachęcając ich do tworzenia.

 

Wy wszyscy widzowie, czytelnicy, słuchacze, mecenasi sztuki jesteście zaproszeni do świata, do którego klucz wisi na szyi naszej szanownej jubilatki. W jej imieniu zapraszam w kwietniu i  maju na wizytę w pracowni Olgi Boznańskiej na spektakl „Mój portret”. Do zobaczenia.

 

Agnieszka Niezgoda, z psem.

Agnieszka Niezgoda, fot. Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP

 

9 maja 2025 r.