Sebastian Bartkowski
Unisławskie Towarzystwo Historyczne od lat zajmuje się badaniem i popularyzacją historii Ziemi Chełmińskiej, Unisławia i okolic, wydaje periodyk „Unisławskie Zeszyty Historyczne”, organizuje konferencje, publikuje materiały książkowe i multimedialne, a także angażuje społeczność lokalną. W jego ramach działa Instytut Filmowy, który zajmuje się tworzeniem filmów dokumentalnych opowiadających o wydarzeniach historycznych, szczególnie tych z okresu II wojny światowej na terenie Pomorza i Kujaw. Rozmawiamy z prezesem UTH Sebastianem Batkowskim.
Unisław tradycji filmowych raczej nie posiada. Skąd pomysł, żeby kręcić tam filmy?
Ta myśl pojawiła się, kiedy wiele lat temu zaczęliśmy badać niemiecką zbrodnię na Żydówkach w Bocieniu koło Chełmży. Przywieziono tam latem 1944 r. z KL Stutthof 5 tysięcy kobiet, a potem jeszcze 1000 z getta w Łodzi. Ogromna liczba z nich nie przeżyła tego piekła. Zorientowaliśmy się szybko, że wiedza o tych bestialskich wydarzeniach jest znana tylko w najbliższej okolicy, a i tam nie wszędzie. Stwierdziłem, że nie może tak być, że wokół nas są ślady tak potwornych zbrodni o przerażającej skali, a mało kto o tym wie. Pomyślałem o filmie, bo jego siła rażenia jest zupełnie inna niż kolejnej książki, którą znowu przeczyta ta sama liczba osób, które się tymi tematami interesują. To był impuls. Wcześniej zajmowałem się zupełnie innym zagadnieniem, czyli zakonem krzyżackim na Ziemi Chełmińskiej. Tę trudną tematykę zbrodni wojennych zaczęliśmy badać. Na początku powstał film o eksperymentach medycznych w KL Ravenbruck. Potem pojawiła się kolejna – nieukarana i mało znana powszechnie – zbrodnia pomorska. Zaczęliśmy od filmu o eksterminacji inteligencji polskiej na Pomorzu. Potem skupiliśmy się już na wybranych miejscach. Było to Karolewo, potem Szpęgawsk, Dąbrowa Chełmińska i Barbarka. Następnie „Dzieci Szmalcówki”, które pokazały kolejny etap niemieckiej machiny zbrodni. To już nie była eksterminacja inteligencji, tylko wysiedlenia i wywłaszczenia, które też wiązały się z cierpieniem i śmiercią ogromnej liczby osób. To mi zajęło prawie 10 lat.
Te badania prowadziliście jako Unisławskie Towarzystwo Historyczne?
Tak, razem z wieloma instytucjami takimi, jak m.in. Muzeum Stutthof, czy Instytut Pamięci Narodowej. Prowadziłem też badania w Yad Vashem w Izraelu czy Muzeum Polin w Warszawie. Stamtąd przywiozłem jeszcze dodatkowe informacje o zbrodni w Bocieniu. Kiedy Spielberg zrobił film Lista Schindlera, to przekazał dużo pieniędzy na nagrywanie ocalałych z Holocaustu. W tych zasobach znajdują się również notacje tych kobiet, które przeżyły obóz pod Chełmżą, a które po wojnie mieszkały na Węgrzech, w Rumunii, USA i Izraelu.
Kilka lat temu z Miami w USA przyjechał do Torunia pan, który nazywał się Oppenheimer – z tych Oppenheimerów właśnie. Po wojnie znalazł na strychu pamiętnik swojej babci i matki, Żydówek niemieckich, które po wojnie zamieszkały w Ameryce. One mu przez całe życie, nie powiedziały o tym, że przeżyły piekło obozu w Bocieniu i pobliskim Grodnie. Tropem tego pamiętnika przyjechał do Europy badać losy swojej mamy – od Kowna i Rygi, poprzez Stutthof, do Bocienia, gdzie mama z babcią trafiły. Było widać, że było to niesamowite przeżycie dla niego. Dzięki temu zrozumiał, dlaczego mama i babcia całe życie przyglądały się jakiemuś garnkowi, jakiejkolwiek rzeczy i sprawdzały, czy nie jest to niemieckie – taką traumę nosiły w sobie długo po zakończeniu wojny. Oprowadzałem go po Cegielniku i pokazywałem pozostałości po rowach przeciwczołgowych, które te biedne kobiety kopały przed nadejściem armii czerwonej.
Takie milczenie jest dość charakterystyczne dla tych osób, które przeżyły koszmar wojenny. To nie jest jedyny przypadek.
Tak, szczególnie zaraz po wojnie wśród Żydów było bardzo dużo milczenia na ten temat. Jak byłem w Izraelu w 2012 roku, to rozmawiałem o tym z wykładowcami. Jednym z nich był Alex Dancyg, który był porwany w 2023 r. przez Hamas i zginął w nalocie izraelskim w Strefie Gazy. Oni mówili, że zaraz po wojnie większość Żydów w ogóle o tym nie mówiła. Zadawano sobie w Izraelu takie pytanie: jak to się stało, że ty tutaj jesteś? Większość zginęła. Jak to się stało, że ty przeżyłeś? Dopiero wnuki od dziadków zaczęły te historie wydobywać, bo ich dzieci, które się potem rodziły w Izraelu, niekoniecznie.
Wracając do filmów, które potem stworzyły serię „Zbrodnia Pomorska”, to się okazało, iż jest ogromne zainteresowanie tą tematyką. Że żyje jeszcze wielu świadków tych tragicznych wydarzeń z jesieni 1939 roku. Odbiór społeczny naszych produkcji zaskoczył nas samych. Puszczano je wielokrotnie – od dużych kin, po świetlice i szkoły i parafie. Wykorzystano je po wielokroć w programach TVP 3 Bydgoszcz, Gdańsk, Kraków. Dziesiątki tysięcy ludzi oglądały te filmy. Nas to bardzo cieszy i pokazuje, że warto je robić, bo naprawdę ich produkcja kosztowała ogrom czasu i zaangażowania członków naszego stowarzyszania.
Udało się wam dotrzeć do wielu świadków.
Najważniejsza jest ta żywa pamięć tych ludzi, którzy do dziś noszą w sobie żal, rozpacz, którym wojna często zabrała wszystko, co mieli najcenniejszego: rodziców, dom, dzieciństwo. To był ostatni gwizdek, by uwiecznić ich wspomnienia, bo zdarzało się, że do premiery nie dożywała połowa ze świadków danego filmu. Ich relacje to chyba największa wartość tych filmów.
Znalezienie tych świadków to rzeczywiście ogromna praca i też wymagająca zasobów ludzkich. Ile osób przy tym pracowało?
Nasza grupa liczy 20 osób. Poszukujemy świadków przez współpracę z instytucjami, kościołami, zarządcami cmentarzy itp. Oczywiście niezmiernie pomocny jest internet. Wykorzystujemy często także lokalne media. Jednak musimy sami podjąć ten trud, szukać pośród znajomych, kombatantów, gdzie tylko można. Zresztą nauczyliśmy się tego i skuteczność mamy dosyć dużą. Do filmu o Szmalcówce odnaleźliśmy ponad 50 świadków rozsianych po całej Polsce. Zajmuje to jednak dużo czasu, co sprawia, że swoje filmy robimy stosunkowo długo, ale lepiej zrobić coś przez dwa lata dobrze, niż szybko i byle jak. Robimy to po swojej zawodowej pracy, co także nie jest bez wpływu na czas zakończenia produkcji.
Przy pisaniu scenariusza, ile osób pracuje?
Najwyżej dwie, ale głównie to dzieło jednej osoby, która ma pełną świadomość, że wszystko jest zebrane, poukładane i dysponuje odpowiednią wiedzą w przedmiocie badań.
Ogłaszacie nabory do obsady filmu.
To zależy od tego, jak bardzo są rozbudowane sceny. Na przykład w „Szpęgawsku 1939” było prawie 600 osób, bo tam było wiele scen zbiorowych. To jest ogromna logistyka, samochody, sprzęt. Przede wszystkim sceny związane z eksterminacją wymagają ogromnej ilości ludzi, bo tak było naprawdę. „Szpęgawsk 1939” był na pewno największy. W innych filmach nie było mniej niż 200-300 osób. Piękne jest to, że ci ludzie się sami zgłaszają. Bardzo im za to dziękuję, bo mimo braku środków, potrafią przyjść i poświęcić często cały swój dzień. Bardzo często są to osoby związane z tymi rodzinami, ale nie zawsze.
Była taka scena w Szpęgawsku, w której księży, których pomordowano, zagrali prawdziwi księża z tych parafii, z których oni pochodzili. Potem to strasznie przeżywali. Jeden z nich wspominał później niejednokrotnie, że w swoich homiliach odnosił się do scen, w których brał udział. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, co mógł czuć jego poprzednik, jadąc ciężarówką ciemną, zimną nocą na rozstrzelanie.
Pamiętam jeszcze jedno takie wydarzenie, które mnie bardzo wzruszyło. W leśniczówce Podlesie, między Gniewkowem a Toruniem, nagrywaliśmy scenę zatrzymania leśnika Marcjana Zywerta. Odnalazłem jego córkę we Wrocławiu i na bazie jej relacji zrobiliśmy rekonstrukcję filmową. Co ciekawe, potem ogłosiliśmy casting w poszukiwaniu mundurów leśników z tego okresu. Zgłosił się do nas pewien leśnik z Jarocina. Powiedział, że interesuje się leśnictwem przed wojną, ma kompletny mundur, motocykl i nawet może zagrać. Wysłałem mu zdjęcia Zywerta i on specjalnie zgolił swoją długą brodę i zmienił fryzurę. Gdy przyjechał na plan, to wyglądał identycznie jak zamordowany przez Niemców w Inowrocławiu Marcjan Zywert. Na planie pojawiła się, zupełnie niespodziewanie, córka Zywerta z Wrocławia. Pamiętam, jak wyszła z leśniczówki, swego przedwojennego domu, i zobaczyła „swojego” ojca, którego jeszcze dobrze pamiętała. Ujrzała też „siebie samą” w postaci małej dziewczynki, którą grała jedna ze statystek. Zobaczyła tę tragiczną scenę aresztowani ojca, którą zapewne w sobie nosiła. Powiem panu, że plan zamarł. Podeszła do tego przebranego ojca i się do niego przytuliła. Wszyscy stali osłupiali. Większość ludzi nie potrafiła ukryć łez. Takie to były emocje.
Poruszacie bardzo ciężkie tematy i wywołujące ogromne emocje w ludziach.
Tych emocji było mnóstwo przez te 10 lat. Przesłuchaliśmy i nagraliśmy setki osób. Wysłuchiwanie historii świadków zawsze było dramatyczne. Na przykład pan Wiencek z Torunia opowiadał nam o ekshumacji dwóch braci i ojca. Nagrywaliśmy go dwa razy, gdyż nie był w stanie skończyć swoich wywiadów. Ne ma się czemu dziwić. Oczywiście zawsze robimy kwerendę archiwalną i przeglądamy akta śledztwa, bo to musi być skonfrontowane z tym o czym mówią świadkowie. Emocje ludzkie i pamięć mogą być zawodne, więc zawsze to konfrontujemy ze źródłami. Samo oparcie się w filmach na emocjach bez pokazania kontekstu może stać się łatwo manipulacją i może wzbudzić szybko nienawiść. Staramy się mówić prawdę, nie budząc nienawiści.
Wydaje mi się, że zagłębianie się latami w takiej tematyce musi być także trudne dla pana.
Fakt, trochę przyszło już zmęczenie tym materiałem. Chociaż oczywiście próg wrażliwości opada w sposób naturalny. Wydaje się po jakimś czasie, że już nic nie jest w stanie nas zadziwić czy przygnębić, a potem pojawiają się kolejne historie, kolejne dramaty niewyobrażalne, o których mało kto wie i trzeba to podnieść. Choćby ta zbrodnia pomorska – nie dość, że nieukarana, to jeszcze przez szereg lat zapomniana. Dopiero od 10-15 lat jest to znowu nagłaśniane. Do tej pory było to gdzieś indywidualnie w różnych miejscach znane, a skala zbrodni i jej okrucieństwo są niesłychane. Tak naprawdę to jest pierwsze ludobójstwo drugiej wojny światowej, a w podręcznikach dopiero niedawno się przebiło. To tu się zaczęła ta wielka masakra cywilnej ludności, a nie gdzieś tam pod Warszawą, o czym czytamy w podręcznikach. Cieszy fakt, że dzięki prof. Ceranowi z bydgoskiej delegatury IPN wprowadzono do narracji historycznej jasno zdefiniowane pojęcie „zbrodni pomorskiej”.
Poruszył pan bardzo ciekawy problem. Za jednym zdaniem w podręczniku, chociażby o Bocieniu, kryją się ogromne tragedie.
O Bocieniu to nie ma w ogóle żadnych informacji w podręcznikach. To była zbrodnia gdzieś na uboczu w jednym z wielu podobozów Stutthof. Gdy wraz z dr. Drywą z Muzeum Stutthof kompletowałem materiał, o tym, co się działo w tym podobozie od czerwca 1944 r. do stycznia 1945r. , to nie mogłem uwierzyć, na jakie bestialstwo pozwalali sobie SS-mani wobec tych bezbronnych kobiet. To była pierwsza zbrodnia, którą badałem i nie ukrywam, że śniła mi się ona po nocach…
Będą kolejne filmy o tej tematyce?
Myślę, że jeszcze wrócę do tematu zbrodni. Pierwszą z nich będzie zbrodnia w Płutowie koło Chełmna. Pochodzę z Unisławia, a tam zginęło około 200 mieszkańców okolic tej wsi. Udało mi się na szczęście nagrać już większość świadków.
Mówił pan, że jest już zmęczony taką tematyką. Film o Koperniku ma być odskocznią?
Może dla takiej higieny umysłu naszej grupy. To będzie coś innego, może bardziej ożywcze i pobudzające. Kopernik mnie fascynuje jako człowiek. O „wielkim astronomie” już chyba wszystko powiedziano, ale raczej w aspekcie jego przełomowych dokonań astronomicznych czy też dociekań ekonomicznych. Chcę pokazać go jako zwykłego człowieka z jego dylematami, problemami, sprawami, którymi się borykał w codzienności. To jest niesłychanie ciekawe. Nieustannie szukamy i analizujemy źródła. Wszyscy najlepsi kopernikolodzy ze środowiska toruńskiego, warmińskiego, krakowskiego i warszawskiego z miłą chęcią zadeklarowali współpracę przy tej produkcji.
To będzie fabularyzowany film, czy tylko dokument?
Fabularyzowany dokument, czyli dokładnie w takiej samej konwencji jak poprzednie. Jest to dla nas dosyć duże wyzwanie, bo nie robiliśmy nigdy historii osadzonej głównie w XVI wieku. Wymagana jest dosyć duża precyzyjność w strojach, a nie jest to łatwe. Szukamy środków.
Robienie filmów jest drogie. Skąd zdobywacie pieniądze?
Szukamy środków wszędzie. Nasze filmy są niskobudżetowe. Większość robi to pro publico bono, a nawet ci, którzy biorą pieniądze, to stawki są zupełnie inne niż w komercyjnych wydaniach. Przy takim rozmachu, gdyby nasze filmy miały być zapłacone, jak to robi się zawodowo, to by kosztowały naprawdę fortunę. Gdyby zapłacić samym 600 statystom, to by były koszmarne pieniądze, a co dopiero za całe zaplecze.
A skąd pieniądze? Prosimy, piszemy projekty. Mamy prywatnych sponsorów, ale przede wszystkim pomagają nam samorząd województwa, powiaty, miasta. Jak wszyscy trochę dadzą, to się coś nam uzbiera.
A jaki jest koszt wyprodukowania takiego filmu?
W przypadku Dzieci Szmalcówki zamknęliśmy się w 70-80 tysiącach. Przy takim rozmachu i ilości zaangażowanych osób to są naprawdę małe pieniądze.
Kiedy jest szansa na film o Koperniku?
Chcielibyśmy zrobić go do końca 2026 r., ale jeszcze nie mam żadnych środków, więc na razie jesteśmy na etapie działań merytorycznych. Współpracują już z nami: Międzynarodowe Centrum Badań Kopernikańskich, UMK Toruń, Muzeum Kopernika we Fromborku, Dom Kopernika i Książnica Kopernikańska w Toruniu.
Czyli to może być film demaskatorski?
Niezwykle! Ale oczywiście na podstawie rzetelnych materiałów źródłowych. Wiele wątków jest mało znanych szerszej publiczności, a zapewniam, że są bardzo ciekawe.
Będziecie szukać grobu Kopernika?
To bardzo ciekawy i zagadkowy temat, niesamowicie intrygujący. Sprawa grobu ciągnie się już od XVI wieku od bp. Kromera. Potem w XVII profesor Brożek z UJ, misja Czackiego dla Śniadeckiego i Czartoryskich na początku XIX wieku. Następnie niemieckie eksploracje z 1939 roku, aż po polskich archeologów, którzy w 2005 roku dokonali rzekomego odkrycia szczątków. Pokażemy też opinie tych, którzy wysuwają zastrzeżenia względem tych ostatnich ustaleń.
Chciałbym, żeby w Koperniku zagrali także zawodowi aktorzy i to tacy mocno rozpoznawalni. Już niebawem ogłosimy ich nazwiska.
Paweł Jankowski
2 grudnia 2025
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne
- Na planie filmu „Dzieci Szmalcówki”, fot. Unisławskie Towarzystwo Historyczne


















