KIK, astronomia i dydaktyka
Rozmowa z doktor Cecylią Iwaniszewską, astronomem, społeczniczką, wieloletnią prezes obchodzącego sześćdziesięciolecie Klubu Inteligencji Katolickiej w Toruniu
Toruński KIK był jednym z pierwszych w kraju, w jego tworzenie zaangażowały się wybitne postaci świata nauki. Dlaczego powołanie takiej organizacji było wówczas, pod koniec lat 50-tych, takie ważne?
– Powstanie klubu było efektem zmiany stosunku ówczesnych władz do Kościoła. Również wyrazem zaufania, jakim obdarzono profesora Karola Górskiego, historyka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, który zgromadził wokół siebie osoby związane z ruchami katolickimi. Byli to ludzie, którzy chcieli coś z siebie dawać i współpracować ze sobą tak, jak to w tamtych czasach było możliwe. Takie ruchy powstawały równolegle w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i Wrocławiu, próbowano je też tworzyć w mniejszych miastach, ale okazało się to niemożliwe. Ostatecznie władze dały pozwolenie na powstanie pięciu klubów, wśród których znalazł się także nasz toruński. Już w początku 1957 roku powstał zarząd, były zebrania. Formalna rejestracja odbyła się w lutym 1958.
Fot. Mikołaj Kuras
Stawialiśmy na interesujące prelekcje i powiązane z nimi dyskusje, zapraszaliśmy prelegentów z innych ośrodków, przede wszystkim z Warszawy. Długi czas nie mieliśmy własnego lokalu, spotykaliśmy się w prywatnych mieszkaniach. Przez jakiś czas korzystaliśmy z gościny ojców jezuitów, z którymi klub był związany. Pierwszym duszpasterzem był ojciec Władysław Wołoszyn, znany w tamtych czasach z nieustraszonych kazań. Dopiero w latach siedemdziesiątych udało nam się zdobyć lokal przy ulicy Mostowej i zaczęły się dla nas trochę lepsze finansowo czasy. W formie dotacji, podobnie jak pozostałe kluby, otrzymywaliśmy część dochodów wypracowywanych przez jedną z firm produkujących chemię gospodarczą. Trwało to do końca lat dziewięćdziesiątych. Potem sprawy finansowe przybrały zły obrót. Przypadło mi w udziale, w 2005 roku, zamknąć drzwi i zgasić światło w naszym lokalu przy Mostowej. Na szczęście jeszcze w tym samym roku, dzięki uprzejmości biskupa Andrzeja Suskiego, otrzymaliśmy możliwość zbierania się w Centrum Dialogu Społecznego przy Łaziennej, w pięknie odrestaurowanej zabytkowej mieszczańskiej kamienicy.
Kluby odegrały też ważną rolę w okresie przełomu lat 80-tych. Czym wówczas były?
Prowadziliśmy szeroką działalność związaną z ruchem Solidarności. Wielu z naszych kolegów spotkały za to represje, po ogłoszeniu stanu wojennego niektórzy z nich – między innymi członkowie zarządu, prezesi prof. Andrzej Tyc, matematyk, i doktor Jerzy Matyjek, lekarz – trafili do miejsc odosobnienia. Władze naciskały, by wybrać na ich miejsce nowych i kontynuować działalność. Nie zgodziliśmy się na to, klub rozwiązano. Profesor Karol Górski, po naradach z biskupem Marianem Przykuckim, postanowił założyć nowe stowarzyszenie. Uważał, że zaprzestanie wówczas działalności będzie zniszczeniem dotychczasowego dorobku, a próby reaktywowania po dłuższej przerwie mogą zakończyć się fiaskiem. Toruński Klub Katolików, bo tak się nazwaliśmy, został założony w listopadzie 1983. Wśród założycieli byli emerytowani już wówczas profesorowie UMK – m. in. sam prof. Karol Górski i prof. Konrad Górski, wykładowca literatury polskiej – a także dwie osoby z młodszych roczników, w tym ja. Wkrótce rozpoczęliśmy pracę samokształceniową, znowu przyjeżdżali prelegenci, powstały sekcje tematyczne (życia wewnętrznego, nauki społecznej Kościoła, sekcja pomocy, młodzieżowa). W 1989 roku powróciliśmy do dawnej nazwy.
Fot. Mikołaj Kuras
Toruński KIK od początku był mocno związany z uniwersytetem, kolejnymi prezesami byli pracownicy naukowi i wykładowcy UMK, podobnie wielu członków. To była oaza, w której można było swobodnie mówić o Kościele i katolicyzmie, i o samowychowaniu, bo dbaliśmy, by każdy z członków miał szansę samodoskonalenia.
Pani osoba wiąże się bardzo mocno zarówno z historią KIK-u, jak i historią Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Była pani pierwszym absolwentem astronomii UMK, a potem pracownikiem naukowym i dydaktycznym uczelni. Dlaczego właśnie astronomia?
Początkowo wcale astronomii nie wybrałam, zresztą wówczas nie był to kierunek, który można było wybrać do studiowania. Była matematyka, była fizyka, chemia, biologia i geografia w szerokim zakresie – to były te podstawowe kierunki na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym. Byli już wówczas w Toruniu profesorowie astronomii – prof. Władysław Dziewulski i prof. Wilhelmina Iwanowska – oboje przyjechali z Wilna.
Fot. Mikołaj Kuras
Studiowałam matematykę, byłam na trzecim roku, kiedy zostałam zastępcą asystenta, czyli osobą do pomocy w przygotowywaniu sprzętu i aparatury oraz prowadzeniu biblioteki, u prof. Iwanowskiej. Zastępcami asystentów zostawali w tamtych czasach (mówimy o połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku) z reguły studenci starszych lat. Miałam oczywiście na matematyce wykłady z astronomii i astrofizyki. Powstawały wówczas zalążki obserwatorium, prowadzono obserwacje, personel pomocniczy stawał się potrzebny. Pierwszym teleskopem do fotografowania nieba, który trafił do Torunia, był astrograf Drapera.
Studiowałam więc jedno i drugie. Egzamin magisterski złożyłam w 1950 roku. Nie ja jedna zresztą zmieniłam wówczas zainteresowania – wielu moich kolegów z matematyki przenosiło się na politechnikę do Gdańska i zostało inżynierami; z kolei ci, którzy studiowali początkowo biologię, po roku czy dwóch przenosili się na medycynę i zostawali lekarzami.
Fot. Mikołaj Kuras
Zrobiła pani magisterium, potem doktorat, potem była kariera na uczelni.
Czy kariera? Pracowałam, doktorat zrobiłam – trochę dłużej to trwało niż w przypadku humanistów, bo to zupełnie inna materia. Wielkim problemem było odcięcie od światowej literatury zagadnienia. Tematem mojego doktoratu, który obroniłam w 1959 roku, był rozkład gwiazd i chmur materii pyłowej w pewnej części Drogi Mlecznej w gwiazdozbiorze Strzała na podstawie obserwacji naszym teleskopem Drapera. Prowadziłam obserwacje i dokumentowałam je za pomocą zdjęć. Mój mąż, który także tu studiował i pracował, prowadził obserwacje w gwiazdozbiorze Orła. Nasze prace miały pewne znaczenie dla dalszego poznawania Drogi Mlecznej. Te materiały były publikowane, oczywiście w języku angielskim, bo w astronomii wszystkie istotne prace publikuje się z myślą o ośrodkach astronomicznych w całym świecie.
Prowadziłam zajęcia. Urodziłam dwoje dzieci. A potem przyszedł Rok Kopernikowski (1973 – red. Wywiadu tygodnia), który dla nas zaczął się jeszcze w latach sześćdziesiątych. Nic, tylko pisało się, publikowało, albo jeździło z odczytami. Moi koledzy i ja, astronomowie i historycy, objeździliśmy całe województwo z wykładami i prelekcjami. Wygłaszaliśmy je w domach kultury, w większych szkołach. Wiele czasopism prosiło o artykuły na temat Kopernika. A potem odbył się w Toruniu wielki kongres Międzynarodowej Unii Astronomicznej. To wszystko trzeba było przygotować, potem opracowywaliśmy materiały do wydania. Ja uczestniczyłam w przygotowywaniu wydawnictwa pokonferencyjnego. Ponieważ były to czasy przedkomputerowe, było z tym mnóstwo pracy. Wspólnie z kolegą przygotowywaliśmy materiały dla holenderskiego wydawnictwa, co dwa tygodnie dostawaliśmy do korekty pliki szpalt, korekty były cztery, tom miał jakieś sześćset stron.
Fot. Mikołaj Kuras
W ciągu wielu lat pracy wykładałam różne przedmioty na kierunku astronomia, a potem prowadziłam zajęcia ze statystyki matematycznej dla studentów Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi. Wykładałam tę statystykę czterdzieści lat, także wtedy, gdy byłam już dawno na emeryturze. Z lat dziewięćdziesiątych pamiętam zajęcia, na pierwszym roku biologii, na które przychodziło sto pięćdziesiąt osób. Były również studia zaoczne. Na końcu mojej pracy uniwersyteckiej poproszono mnie jeszcze o mały wykład statystyki dla kierunku fizyka medyczna. Ostatnie egzaminy przeprowadziłam dziesięć lat temu, właśnie na fizyce. Zupełnie nowy sposób podawania ocen egzaminów, a do tego wyniki trzeba było wprowadzić do systemu informatycznego. Ostatecznie, w ramach wyjątku, pozwolono mi to zrobić na papierze.
Bardzo sobie ceniłam kontakty z astronomami zainteresowanymi nauczaniem. Mieliśmy w ramach Międzynarodowej Unii Astronomicznej sekcję nauczania astronomii, w której pracowali ludzie z całego świata, przez jakiś czas byłam jej przewodniczącą. Tu powstały programy stypendialne, założenia letnich szkół, przy pomocy jednej z firm zakupiliśmy nieduży teleskop, który wędrował w różne miejsca w zależności od potrzeb. Właśnie w tego rodzaju międzynarodowej aktywności znalazłam pole dla siebie w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy już pozwoliła mi na to sytuacja rodzinna, kiedy już można było swobodniej wyjeżdżać.
Fot. Mikołaj Kuras
Starałam się uczyć. Przez moje ręce przeszło blisko dziewięć tysięcy studentów, prawie nie ma w Toruniu większego grona, w którym ktoś z moich byłych studentów by się nie znalazł. Jednym z nich był nieżyjący już prof. Robert Głębocki, astronom, minister edukacji w jednym z pierwszych rządów RP.
10 marca 2017 r.