Z głową i wizją
Rozmowa z Wiesławem Zajączkowskim, wieloletnim dyrektorem Muzeum Archeologicznego w Biskupinie
Jak się zaczęła pańska przygoda z muzeum?
Było to 45 lat temu, pamiętam nawet dzień kiedy przyjechałem do Biskupina po raz pierwszy.
Biskupińskie muzeum było wtedy oddziałem Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Prof. Rajewski, dyrektor Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, zabrał mnie do Biskupina dokładnie w moje urodziny, które w związku z tym świętowałem dzień wcześniej. Kiedy jechałem z nim szarą wołgą nieco bolała mnie głowa, bo urodziny połączyliśmy z pożegnaniem z kolegami – rozjeżdżaliśmy się, by pracować w rożnych miejscach. Ale profesor nie odpuszczał, kazał mi przeczytać trzy sprawozdania biskupińskie, a potem szczegółowo mnie z nich odpytał. Niemal co odpowiedź to była skucha, dojechałem więc suchy i zziajany. Na szczęście na miejscu szybko odkryłem bar, w którym sprzedawali zimne piwo.
Kiedy krótko potem prof. Rajewski zmarł, znalazłem się na rozdrożu – zastanawiałem się co dalej, chciałem wyjeżdżać. Przytulił mnie odkrywca Biskupina pan Walenty Szwajcer, który był dobrym duchem tutejszych wykopalisk. Powoli wchodziłem w obowiązki, zostałem zastępcą kierownika oddziału, w wieku 32 lat kierownikiem, a potem, przypadkowo kompletnie, zostałem dyrektorem, bo po reorganizacji placówka znalazła się w innym województwie, więc należało ja usamodzielnić.
To nie był przypadek – to był palec Boży!
Myślę, że miałem dużo szczęścia do ludzi i generalnie szczęścia. Oczywiście, stała za tym praca, nigdy się nie obijałem, starałem się robić wszystko z głową oraz wieloletnimi planami i wizją. Pracowaliśmy wtedy za tak śmieszne pieniądze! Bywało, że poświęcałem wakacje by dorobić do biednej muzealnej pensji. Odetchnąłem dopiero jak zostałem dyrektorem. A pensje w muzealnictwie są nadal szalenie skromne.
To jeszcze chwilę powspominajmy. Co uważa pan za najważniejsze osiągnięcia i kamienie milowe w historii muzeum?
Myślę, że mianem kamieni milowych można określić powstawanie kolejnych rekonstrukcji. Poza znaną wszystkim osadą bagienną mamy teraz także wioskę wczesnośredniowieczną, której rekonstrukcja była efektem badań prowadzonych w latach 50-tych, i repliki długich domów neolitycznych sprzed 6 tysięcy lat. Do tego przebudowa budynku samego muzeum, budowa centrum obsługi ruchu turystycznego z salami edukacyjnymi – Biskupin stale się zmienia i myślę, że do końca mojej tu pracy tak będzie. Obecnie budujemy budynek restauracyjny – zakończenie tej inwestycji pozostawię już mojemu następcy.
Z Biskupina, który pamiętam sprzed 45 lat, praktycznie nic nie zostało, zmieniło się wszystko. Ktoś, kto nie był w Biskupinie choćby pięć lat zobaczy to miejsce kompletnie innym. Rezerwat się rozrósł, kilka lat temu pozyskaliśmy jeszcze 10 hektarów, więc w tej chwili zajmuje 35 hektarów i trzeba dodać do tego 70-hektarową strefę ochronną.
Sporo odbieraliśmy też najróżniejszych nagród. Szczególnie ważna była Europa Nostra – to taki Nobel w kulturze. Duże dla mnie przeżycie, gala w Sztokholmie z udziałem szwedzkiej rodziny królewskiej, duńskiego księcia Henryka i komisarza Unii Europejskiej. Ubrałem się stosownie i godnie, we frak (był trochę za ciasny) z szerokim pasem i eleganckie lakierki (były trochę za duże). Zostałem wyczytany jako pierwszy, księżniczka Magdalena wyciągnęła do mnie rękę, którą oczywiście pocałowałem, co wywołało szum na sali. Było to niezgodne z protokółem, a poza tym zostało przez Szwedów odczytane jako gest wiernopoddaństwa. A kiedy unijny komisarz, który był Słowakiem, pogratulował mi po polsku, w ogóle zgłupiałem.
Jesteśmy też nagradzani za naszą działalność związaną z turystycznym udostępnianiem obiektu. Jako jedni z pierwszych, w 2004 roku, dostaliśmy certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej – mamy ten certyfikat jako festyn, jako muzeum i jako jeden z najważniejszych punktów na szlaku piastowskim. Najbardziej denerwujące dla mnie jest to, że zostaliśmy uznani za produkt turystyczny, a jako żywo Biskupin produktem turystycznym nie jest. Nie akceptuję tej nowomowy, opowieści o „produktach” i „narzędziach”, które mają je „promować”. To totalna bzdura, slang, bełkot ludzi, którzy niewiele robią, ale sporo opowiadają, nie bardzo się przejmując, że chodzi przecież o ochronę dziedzictwa kulturowego, o edukację – i nie bardzo zresztą wiedząc, jak się to robi. Kiedy się mówi o Biskupinie jako o „produkcie turystycznym” gorąco protestuję.
To opowiedzmy jeszcze o festiwalu archeologicznym – jednym z największych sukcesów muzeum i pana – jego pomysłodawcy.
Pomysł rzucił doktor Aleksander Bursche (obecnie profesor) z Uniwersytetu Warszawskiego, podczas jakiejś degustacji miodówki, napoju propagowanego przez odkrywcę Biskupina Walentego Szwajcera. Było to na początku lat 90-tych. Pierwszy festyn zrobiliśmy w rok po śmierci Walentego Szwajcera – w ciągu dziewięciu dni odwiedziło go 38 tysięcy ludzi. Ponieważ nie było wówczas w kraju takich imprez, mogliśmy liczyć na wiele, i to za dziękuję – wspomagała nas agencja Saachi & Saachi, mieliśmy otwarte łamy mediów, papierowych i elektronicznych. Po dwóch latach mieliśmy już 70 tysięcy odwiedzających.
Od nowego roku przechodzi pan w zasłużony stan spoczynku.
Ja i tak jestem już stanowczo przeterminowany, 65 lat skończyłem 4 lata temu. Wydaje mi się, że jest taki moment, kiedy trzeba powiedzieć sobie „pas” i dać szansę młodym ludziom. Kiedyś muszą przecież osiągać sukcesy na własny rachunek.
Warunki konkursu na nowego dyrektora, do którego zgłosiły się cztery osoby, w tym jedna z mojego obecnego składu, były dość wyśrubowane. Nie chciałem, żeby został nim ktoś przypadkowy. Pan marszałek zgodził się z moją sugestią, że szef tak ważnej instytucji musi mieć co najmniej doktorat. Byłem mile zaskoczony, że powołał mnie potem w skład komisji. Wiem, że nie jest to postępowanie standardowe.
Czy ma Pan skonkretyzowane plany na ten nowy okres w życiu? Napisze Pan książkę, zajmie się pracą naukową?
Na razie kończę budowę swojego domu, który buduję tuż za płotem muzeum. Mam nadzieję, że nie skończę całkowicie z pracą w muzeum. Mogę służyć, jeśli tylko nowy dyrektor będzie chciał, doradztwem, mogę się zajmować jakimiś projektami. Muszę też zadbać o zdrowie – czterdzieści kilka na kierowniczym stanowisku robi swoje. Ale niczego nie żałuję.
Napisałem już kiedyś książkę złożoną z wywiadów z panem Walentym Szwajcerem. Uważam, że jest to pozycja świetna. Można się pośmiać i popatrzeć jak wyglądał Biskupin oczami odkrywcy. Gdyby ktoś chciał zrobić coś takiego ze mną, jestem otwarty.
24 listopada 2017 r.