Muzyka to metafizyka
Rozmowa z Krzysztofem Herdzinem, kompozytorem, dyrygentem, pianistą i aranżerem, który 12 kwietnia poprowadził światowe prawykonanie swojego Requiem w Filharmonii Pomorskiej
Uprawia pan bardzo szerokie spektrum muzyki i to w różnych rolach. Wyszła właśnie płyta „Tribute to musical” z pańskim udziałem jako pianisty, dyrygenta i aranżera. Dlaczego tym razem musical? I to po tym, jak trzy lata temu nagrał pan z Academy of St. Martin in the Fields płytę z własną, niezwykle oryginalną współczesną muzyką.
Nie ma w tym raczej niczego zaskakującego. Wszak dwa lata temu nakładem Polskiego Radia ukazał się na płycie kompaktowej mój musical „Cyrano” do libretta Jacka Bończyka, którego premiera odbyła się w łódzkim Teatrze Muzycznym. Ostatnio opracowałem muzycznie dwa spektakle w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego: „Żołnierz Królowej Madagaskaru” w warszawskim Teatrze Polskim i „Błękitne Krewetki” w krakowskim Teatrze STU. Z musicalem jestem związany już od 25 lat poprzez współpracę z Teatrem Muzycznym Roma. Jako kierownik muzyczny przygotowywałem wiele spektakli musicalowych i kocham ten gatunek. Kiedy nadarzyła się okazja do stworzenia, wspólnie z niezastąpionym wokalistą musicalowym Damianem Aleksandrem, bezprecedensowego koncertu, złożonego z największych przebojów współczesnego musicalu, z udziałem takich tuzów jak Małgorzata Walewska czy Kayah, zgodziłem się bez wahania. Miałem do dyspozycji świetną orkiestrę i chór Opery Podlaskiej w Białymstoku. Napisałem nowe, epickie aranżacje symfoniczne i poprowadziłem muzyków od pulpitu dyrygenckiego. Zagrałem też solo na fortepianie. Płyta jest zapisem koncertu, więc tym bardziej cieszę się, że udało się przekazać emocje i adrenalinę, towarzyszące występom na żywo.
Co w muzyce lubi pan najbardziej? Co w uprawianiu muzyki lubi pan najbardziej?
Całokształt. Po prostu. Samo muzykowanie jest już metafizyką, i to w każdej formule – jako instrumentalista, jako kompozytor, aranżer czy dyrygent. Nie ma znaczenia, czy chodzi o muzykę klasyczną, filmową czy rozrywkową. Zetknięcie z tajemnicą tworzenia muzyki jest cudem. Kartka w pięciolinie jest pusta, a po chwili zapełnia się nutami, które budzą u słuchacza najprzeróżniejsze emocje, abstrakcyjne skojarzenia, pozwalają kontemplować życie. Kiedy dzielę się ze światem swoimi dźwiękami, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. To właśnie lubię…
W historii muzyki sporo jest opowieści, a nawet legend o kulisach powstania konkretnych dzieł. Jakie są okoliczności powstania pańskiego Requiem?
Utwór skomponowałem na zamówienie Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Jest to zaszczyt dla mnie – i zdecydowanie największe do tej pory wydarzenie w całej mojej karierze kompozytora. Od pewnego czasu czuję się już na tej drodze coraz pewniej, piszę coraz większe i wymagające formy, otrzymuję odpowiedzialne zamówienia kompozytorskie w ramach programów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kolejne nominacje moich płyt do nagrody Fryderyka w kategorii „muzyka współczesna” są dowodem na to, że środowisko muzyków klasycznych życzliwie spogląda na moją twórczość. Z radością przystąpiłem więc do zmierzenia się z tym arcytrudnym i osobistym dziełem. Praca nad nim trwała cztery miesiące.
Czego po stronie muzycznej dzieła powinni się spodziewać melomani?
Moje Requiem napisałem na wielką orkiestrę symfoniczną, stuosobowy chór i troje solistów: sopran, tenor i baryton. Stylistycznie inspirowałem się dwiema mszami żałobnymi, które od lat najbardziej mnie wzruszają: Requiem Gabriela Fauré oraz Requiem Maurice’a Duruflé. To szeroka, impresjonistyczna faktura, utrzymana w medytacyjno-kontemplacyjnym nastroju, wręcz filmowym. Skorzystałem z dziewięciu części z łacińskim tekstem, choć część z nich, jak Pie Jesu czy In Paradisum, nie pochodzą oryginalnie z mszy żałobnej lecz z obrządków pogrzebowych.
Miejscem światowej premiery Requiem była Bydgoszcz. Czuje się pan związany ze środowiskiem muzycznym tego miasta?
Ależ jestem z tym środowiskiem cały czas aktywnie związany! Urodziłem się tu i tutaj skończyłem wszystkie szkoły muzyczne oraz Akademię w klasie prof. Katarzyny Popowej-Zydroń (jej absolwentem jest również Rafał Blechacz). Od dziesięciu lat wykładam na macierzystej uczelni jako adiunkt: uczę fortepianu jazzowego, improwizacji współczesnej i propedeutyki instrumentoznawstwa. Chociaż od 1995 r. mieszkam w Warszawie, Bydgoszcz wciąż zajmuje bardzo ważne miejsce w moim sercu. W Filharmonii Pomorskiej występowałem już ponad 60 razy, w różnym charakterze, czuję się tutaj jak w domu. Z pewnością ważne jest równie to, że w orkiestrze gra bardzo wielu moich znajomych z czasów studenckich. To w niezwykły sposób skraca dystans i zawsze pomaga w wytworzeniu wspaniałej atmosfery do pracy.
12 kwietnia 2019 r.
Ostatnia aktualizacja: 15 kwietnia 2019 r.