Doba bywa za krótka
Rozmowa z Jędrzejem Kubiakiem, gitarzystą i lutnikiem, stypendystą marszałka województwa
Wydał pan dobrze przyjętą płytę z własną muzyką, prowadzi pan warsztaty dla muzyków, publikuje, buduje i naprawia instrumenty. Doba nie jest za krótka? Która z tych aktywności jest najważniejsza?
Doba jest rzeczywiście zdecydowanie za krótka. Przez cały dzień towarzyszą mi notatki z zadaniami do wykonania, muszę podejmować decyzje co mogę odłożyć na jutro, a co być może zdołam zrobić z wyprzedzeniem. Praca przy drewnie nadwyręża palce, więc po serwisie instrumentu czuję to w dłoniach i muszę więcej pracować nad techniką gry. Granie muzyki i prace lutnicze to dwa zupełnie inne stany skupienia. Nie sposób – przynajmniej dla mnie jest to niemożliwe – w ciągu jednego dnia poczynić jakiś istotny krok w renowacji, a zarazem solidnie poćwiczyć lub zrobić nagranie. Który z aktywności jest najważniejsza? Hm, zdecydowanie czas poświęcony moim małym łobuzom – poznaję nimi literki i zasady działania zabawek, uczę grać na rezofonicznym ukulele. Jeśli w tej za krótkiej dobie znajdę dość czasu również dla nich, to znak dla mnie samego, że jeszcze do końca w mojej szalonej pracowni nie zwariowałem [śmiech].
Gra pan na gitarze dobro i w tego typu instrumentach specjalizuje się pan jako lutnik.
Gitary rezofoniczne to instrumenty, których przysłowiowe pięć minut trwało bardzo krótko. Powstały w 1926 roku w Ameryce i dzięki wbudowanym aluminiowym rezonatorom były niewiarygodnie głośne. Zachwycili się nimi gitarzyści, których kunszt był wcześniej zagłuszany przez hałaśliwe bębny czy instrumenty dęte. Jednak już 5 lat później wynaleziono gitarę elektryczną, jeszcze głośniejszą – największy atut gitar rezofonicznych szybko więc stracił znaczenie. Jednocześnie nadszedł też wielki kryzys, potem USA przystąpiły do wojny. Gitary rezofoniczne poszły na wiele lat do lamusa, w lombardach można je było kupić za kilkadziesiąt dolarów. Dopiero powracająca popularność muzyki akustycznej i moda na wszystko co „vintage”, czyli stare i piękne, sprawiły, że gitary rezofoniczne wróciły do łask i od lat 90-tych wciąż rośnie liczba ich producentów.
Mnie zachwyciło ich niepowtarzalne brzmienie, niesamowity design i rozwiązania konstrukcyjne. Połączenie części metalowych, często zdobionych, oraz tradycyjnych lutniczych elementów drewnianych zadziwia pomysłowością, a zarazem prostotą. Są niebywale trwałe. Miewam w rękach przedwojenne egzemplarze, na których, mimo kilkudziesięcioletniego zaniedbania, nadal da się jeszcze grać.
Czego dotyczy pański projekt realizowany w ramach stypendium artystycznego marszałka województwa?
To koncert i warsztaty, które organizuję z okazji 20-lecia mojej aktywności muzycznej. Debiutowałem w 1999 roku na scenie bydgoskiego klubu Medyk. Były to czasy tradycyjnych mediów – zamiast tworzyć wydarzenie na Facebooku, biegaliśmy z plakatami, w roli YouTube’a sprawdzały się kopiowane domowymi sposobami kasety. Zagrałem wtedy w duecie z kolegą. Nikt o nas wcześniej nie słyszał, ale dzięki tej skutecznej, „własnoręcznej” promocji w klubie pojawiły się tłumy. Teraz, dokładnie 20 lat później, do wspólnego grania na scenę zaproszę przyjaciół, którzy odegrali najważniejsze role w mojej muzycznej przygodzie. Pojawią się Romek Puchowski, gitarzysta i mój pierwszy mistrz, i Sławek Wierzcholski, który dzielił się ze mną nagraniami, wspierał projekty i uczył profesjonalnego podejścia do tworzenia muzyki. Będzie też Karol Szymanowski – jazzman i wibrafonista, którego wirtuozerią wciąż się zachwycam. Usłyszymy jeden z najlepszych bluesowo-soulowych polskich głosów, Magdę Piskorczyk, z którą muzycznie rozumiemy się bez słów i nie raz graliśmy już razem. Nie zabraknie również mojego „macierzystego” zespołu Willie Mae Unit, czyli Wojtka Hamkało i Romka Badeńskiego. Z Romkiem, wirtuozem harmonijki ustnej, oraz z Magdą poprowadzimy w dniu koncertu darmowe warsztaty muzyczne. Całość spotkania poprowadzi Zdzisław Pająk, dziennikarz radiowy, muzykolog, którego głos znamy wszyscy z Radia PiK.
Najbliższe plany artystyczne?
Związane są z zespołem Willie Mae Unit. Dzięki wydanej w grudniu 2018 płycie nie narzekamy na brak zainteresowania naszą muzyką. Gramy koncerty w ciekawych miejscach i towarzyszy nam pozytywny odzew melomanów. Zdajemy sobie jednak sprawę, że kolejne nasze muzyczne propozycje muszą być wyjątkowe, dużo dalej na etykiecie „tradycyjnego amerykańskiego folku” nie zabrniemy. W związku z tym każdy z nas, a zatem i ja, w wolnych chwilach szuka inspiracji, nagrywa, komponuje, składa w całość muzyczne pomysły, które na próbach zamienią się wkrótce w nowe, bardziej zaskakujące i oryginalne utwory.
Nie zawsze jednak pracy z muzyką towarzyszy aż tak twórcza, artystyczna aura. Zdarza się, że jestem proszony, by dograć partie gitary rezofonicznej do czyjejś produkcji. Wtedy trzeba usiąść, wsłuchać się i niczym rzemieślnik zagrać tak, by autor (i jego słuchacze) byli zadowoleni.
- Zobacz Stypendia dla twórców
9 sierpnia 2019 r.