Wojciech Gostomczyk
– „Dom dobry” przełamuje tabu przemocy domowej niczym berliński mur w 1989 roku: zdecydowanie, odważnie i w sposób, którego nie da się już cofnąć. To film, który otwiera rozmowę tam, gdzie przez lata panowała cisza – mówi Wojciech Gostomczyk, producent najnowszego dzieła Wojciecha Smarzowskiego i szef studia producenckiego „Lucky Bob”. Partnerem „Domu dobrego” jest samorząd województwa kujawsko-pomorskiego.
Skończył pan studia reżyserskie w Warszawskiej Szkole Filmowej. Co było impulsem do zajęcia się produkcją filmową, a nie wyłącznie reżyserią?
Wojciech Gostomczyk: Takim impulsem, by nie tylko reżyserować filmy, była znajomość z Wojtkiem Smarzowskim. To on zaproponował mi wspólną produkcję, przy której mogę się wiele nauczyć o reżyserii. I okazało się, że taka praktyka jest znacznie cenniejsza niż jakiekolwiek zajęcia w szkole filmowej. Wspólnie zrealizowaliśmy już kolejny film i jestem pewien, że „Dom dobry” to nie koniec naszej współpracy. Wojtek to prawdziwa kopalnia wiedzy i genialny nauczyciel, a praca z nim daje mi ogromną radość i motywację.
Wiem, że kiedyś zrobię swój wielki film, ale na razie propozycje Wojtka są po prostu nie do odrzucenia.
A czym właściwie zajmuje się producent filmowy?
To taka to osoba, która organizuje i nadzoruje cały proces powstawania filmu – od pomysłu aż po jego premierę. Producent pilnuje, żeby film powstał, był skończony na czas i zmieścił się w budżecie. Oczywiście bierze na siebie też odpowiedzialność finansową i merytoryczną za cały projekt. Do moich głównych zadań należy zdobywanie pieniędzy na produkcję. Zatrudniam też całą ekipę, potrzebną do realizacji, a więc reżysera, scenarzystów, aktorów, techników. Zajmuję się również koordynowaniem budżetu i harmonogramu zdjęć. Do mnie należy także nadzór kreatywny, czyli dbanie, by film powstawał zgodnie z założeniami. Na końcu jest jeszcze jeden etap – promocja i dystrybucja gotowego filmu. No i czekamy, czy ta nasza produkcja się skomercjalizuje.
Pana firma producencka „Lucky Bob” to dziś w świecie filmu rozpoznawalna marka. Jej opiekunem artystycznym jest Wojciech Smarzowski, jeden z najbardziej wziętych obecnie polskich reżyserów. Skąd pomysł na stworzenie studia w Bydgoszczy, z dala od oczywistych filmowych centrów?
Realizuję filmy w Bydgoszczy, ponieważ jestem głęboko związany z tym miejscem. Wierzę w potencjał naszego regionu i chcę aktywnie przyczyniać się do jego rozwoju. Zamiast podążać utartymi ścieżkami największych ośrodków filmowych, wolę budować wartość i kulturę tutaj, gdzie są moje korzenie i serce. Każda produkcja powstająca w naszym kujawsko-pomorskim regionie to dla mnie nie tylko projekt artystyczny, ale także inwestycja w lokalną społeczność i jej przyszłość.
Które z dotychczasowych produkcji uważa pan za najważniejsze z zawodowego punktu widzenia?
Najważniejszymi projektami w mojej dotychczasowej karierze były trzy produkcje: „Wesele” Wojtka Smarzowskiego z 2021 roku, „The Palace” Romana Polańskiego z 2023 roku oraz ta najnowsza – „Dom dobry”. Każdy z tych filmów stał się dla mnie kamieniem milowym z zupełnie innych powodów. Z Wojtkiem współpracuję, bo razem tworzymy kino, które porusza, prowokuje i naprawdę coś zmienia. Z perspektywy czasu to właśnie te filmy są dla mnie największym spełnieniem marzeń: dają poczucie, że mam swój autentyczny wkład w polską kinematografię i że mój głos wybrzmiewa w rozmowach o trudnych, często przemilczanych tematach.
Z kolei praca z Romanem Polańskim była spełnieniem marzenia z dzieciństwa. Jako chłopak chłonąłem wszystko, co rodziło się w legendarnym Hollywood, i gdzieś po cichu wierzyłem, że kiedyś sam będę częścią takiego świata. Udział w produkcji „The Palace” był chwilą, w której ten sen stał się rzeczywistością – momentem, który pokazał, że jeśli konsekwentnie idziesz swoją drogą, to nawet najbardziej odległe marzenia mają kiedyś szansę się spełnić.
„Dom dobry” stał się największy polskim hitem 2025 roku, w kinach obejrzało go ponad 2 mln widzów. Spodziewał się pan takiego sukcesu?
Szczerze? Absolutnie nie. „Dom dobry” to film, który nie daje łatwych odpowiedzi, i naprawdę baliśmy się, że widzowie będą chcieli odsunąć od siebie tak wymagający temat. A tymczasem stało się coś pięknego: ludzie nie tylko poszli na ten film, ale chcą o nim rozmawiać, dzielić się swoimi historiami i emocjami. Można powiedzieć, że „Dom dobry” dodał kobietom siły i odwagi, by zacząć mówić o swojej krzywdzie. To pokazało, że nasze społeczeństwo dojrzewa do tego, by mierzyć się z rzeczami trudnymi, bolesnymi, niewygodnymi, a kino może i powinno poruszać ważne sprawy. Aż takiego sukcesu frekwencyjnego się nie spodziewałem. Ale to była dla mnie największa nagroda: zobaczyć, że na tak trudny film przyszły prawdziwe tłumy.
„Dom dobry” to wstrząsająca opowieść o przemocy domowej. „Ten film boli jak siniak, jest jak uderzenie młotkiem w głowę i to bez zapewnienia, że za chwilę nie stanie się to jeszcze raz, nawet silniej” – napisał znany krytyk Tomasz Raczek. Jak zrodził się pomysł na ten film?
Pomysł na „Dom dobry” wziął się z potrzeby opowiedzenia historii, która dotyka realnych problemów społecznych. Po „Weselu” czuliśmy z Wojtkiem, że chcemy zrobić film, który znów zabierze głos w ważnej sprawie, tym razem bardziej intymnej i bliskiej codzienności wielu rodzin. Statystyki dotyczące przemocy domowej po pandemii były naprawdę przerażające, a my uznaliśmy, że nie możemy przejść obok tego obojętnie. „Dom dobry” powstał więc z potrzeby reagowania na rzeczywistość i pokazania jej taką, jaka jest.
Problem przemocy domowej – nie tylko fizycznej, ale też psychicznej i często seksualnej – jest bardzo aktualny, ale przez lata pozostawał tematem tabu. Czy „Dom dobry” pomoże to trwale zmienić? Pierwsze efekty są już widoczne: instytucje pomocowe jak np. Niebieska linia czy Feminoteka twierdzą, że po obejrzeniu filmu znacznie więcej osób, głównie kobiet, zgłasza przemoc i szuka wsparcia.
Czy „Dom dobry” przełamuje tabu? Po tym co czytam na stronach internetowych i słyszę na spotkaniach z widzami, nie mam żadnych wątpliwości, że tak właśnie jest. Film dotyka tematów przemocowych, o których na co dzień mówiło się dotąd półgłosem albo wcale. Nasz film wszedł w przestrzeń pełną lęku, wstydu i przemilczeń – i rozbija to milczenie z siłą symbolu. Po ponad dwóch miesiącach od premiery śmiem twierdzić, że „Dom dobry” przełamuje tabu przemocy domowej niczym berliński mur w 1989 roku: zdecydowanie, odważnie i w sposób, którego nie da się już cofnąć. Z mediów społecznościowych i ze spotkań z widzami w całej Polsce wiem, że to film, który otwiera rozmowę tam, gdzie przez lata panowała cisza. Stąd zapewne wzrost liczby osób dzwoniących i szukających wsparcia po seansie w kinie, gdzie zresztą na ekranie wyświetlany jest numer kontaktowy dla ofiar przemocy.
Współpraca ze Smarzowskim to wielki prestiż, ale i duże wyzwanie? Co jest w niej najtrudniejsze?
Najtrudniejsze we współpracy z Wojtkiem jest to, że nie ma miejsca na żadne błędy ani niedociągnięcia. To bardzo poważny artysta, poruszający równie poważne tematy, dlatego każda część produkcji musi być dopięta na ostatni guzik. Od prawników, przez finanse, po całą organizację – wszystko musi funkcjonować perfekcyjnie.
Smarzowski jest znany z bezkompromisowości artystycznej a pan musi pilnować budżetu, to nie zawsze idzie w parze i pewnie nie ułatwia współpracy?
Taka współpraca wymaga pełnej odpowiedzialności i koncentracji, ale daje też poczucie, że tworzysz kino najwyższej próby.
Wiadomo już o czym będzie kolejna wspólna produkcja ze Smarzowskim?
Marzę o tym już od wielu lat, żeby zrobić z Wojtkiem wielkie, historyczne widowisko o Słowianach, o początkach państwa polskiego, Mieszku I i jego decyzji o przyjęciu chrześcijaństwa. To będzie z pewnością jedna z największych i najdroższych polskich produkcji, przede wszystkim ze względu na budżet związany ze scenografią. Widowiska historyczne dobrze się sprzedają, dlatego wierzę w sukces takiego przedsięwzięcia, firmowanego na dodatek nazwiskiem Smarzowskiego.
Czy praca nad głośnymi tytułami jak „Dom dobry” czy „The Palace” zmieniła pana sposób myślenia o ryzyku, skali produkcji i odpowiedzialności producenta?
Praca nad tak dużymi filmami jak „The Palace” czy „Dom dobry” zdecydowanie zmieniła mój sposób myślenia o ryzyku. Zrozumiałem, że podejmowanie ryzyka w produkcji filmowej nie polega tylko na odwadze czy intuicji – to też pełna odpowiedzialność za ludzi, budżet i logistykę. Każda decyzja musi być przemyślana, dopięta na ostatni guzik, ale jednocześnie trzeba mieć odwagę, by stawiać na nieoczywiste rozwiązania. To doświadczenie nauczyło mnie balansować między odwagą a bezpieczeństwem, co jest kluczowe przy tworzeniu ambitnego kina.
Jak wygląda proces decyzji o wejściu w dany projekt, co się musi zgadzać, żeby powiedział pan: „Ok, robimy to”?
Decyzję, że robimy film, podejmuję, gdy wszystko do siebie pasuje: podoba mi się scenariusz, wierzę w twórców i czuję, że naprawdę warto wyciągnąć kamerę z bagażnika. To motto, którym zaraziłem się od Wojtka: trzeba robić film po coś, a nie tylko dla pieniędzy. Jeśli to „po coś” jest obecne, wtedy wiem, że projekt ma sens i warto w niego wejść całym sercem.
Czy po latach pracy w branży potrafi pan usiąść w sali kinowej jak zwykły widz bez kalkulowania frekwencji czy budżetu?
Tego się nie da zupełnie wyłączyć, ale wciąż zdarzają się seanse, gdy dobry film mnie po prostu wciąga jak każdego widza. I wtedy właśnie wiem, po co to wszystko robię. Bo jeśli choć raz na jakiś czas sam mogę się dać porwać historii na ekranie, to znaczy, że kino ma sens.
A jakie trzy filmy zabrałby pan na bezludną wyspę?
Jeśli chodzi o kino polskie, to do moich ulubionych należą z pewnością filmy Wojtka: „Dom zły”, „Drogówka” czy „Róża” i wziąłbym je ze sobą na bezludną wyspę. Zagranicznych tytułów mogę wymienić mnóstwo, generalnie lubię kino historyczne z takimi wspaniałymi produkcjami jak „Braveheart” Mela Gibsona, „Lista Schindlera” Stevena Spielberga czy „Pianista” Polańskiego na czele. To prawdziwe arcydzieła, które się nie starzeją.
Dziękuję za rozmowę
Partnerem „Domu dobrego” jest samorząd województwa kujawsko-pomorskiego – najnowsze dzieło Wojciecha Smarzowskiego zostało dofinansowane z Funduszu Filmowego Kujawy Pomorze. W jego powstanie były zaangażowane podmioty i osoby z naszego regionu. Za produkcję odpowiadała firma „Lucky Bob”, producentami są Wojciech Gostomczyk i Janusz Hetman, producentami wykonawczymi i koproducentami – Joanna Drzewiecka, Andrzej Drzewiecki oraz Adam Gudell, a koproducentem – Waldemar Kotecki.