Marek Teler
Helena Grossówna, jedna z najpopularniejszych polskich aktorek przedwojennych, urodziła się w Toruniu. Jej kariera filmowa trwała tylko cztery lata, ale niezwykle owocna. Na ekranie pojawiała się u boku największych gwiazdorów lat 30. jak Eugeniusz Bodo. Zanim została gwiazdą filmową, była tancerką i choreografką na scenach Torunia, Bydgoszczy i Poznania. W czasie wojny brała czynny udział w ruchu oporu. Za co po wojnie spotkały ją szykany. Marek Teler, pisarz, dziennikarz, popularyzator historii opublikował właśnie biografię „Helena Grossówna. Optymistką być”, która opisuje dzieje tej toruńskiej artystki.
Przedwojenna wielka gwiazda kina, która w czasie II wojny światowej działa w podziemiu, a po niej szykanowana jest z powodu z niechęci do nowej władzy. Nie ma pan wrażenia, że życiorys Heleny Grossówny byłby dobrym scenariuszem filmowym?
Myślę, że tak. Helena Grossówna była nie tylko tancerką i aktorką, ale też łączniczką w organizacji dywersyjnej „Wachlarz”, a następnie dowódczynią oddziału kobiecego w batalionie „Sokół” w czasie Powstania Warszawskiego. Dała się też poznać jako bardzo zdolny choreograf, zwłaszcza w czasie występów w poznańskim kinoteatrze Metropolis, kiedy co tydzień układała nowe tańce – w jednym tygodniu japoński, w kolejnym żydowski, innym razem akrobatyczny… Jeśli powstałby film na temat jej losów, to te wszystkie wątki, także prywatne, można by było pokazać właśnie w ujęciu tanecznym – jak idzie przez życie tanecznym krokiem. Oczywiście nie mogłoby w tej produkcji zabraknąć jej filmowych partnerów – Eugeniusza Bodo i Adolfa Dymszy, z którym przyjaźniła się jeszcze wiele lat po wojnie.
Mniej znanym wątkiem z życia Heleny jest jej dramatyczna historia miłosna – na początku niemieckiej okupacji utraciła miłość swojego życia, Tadeusza Jasłowskiego z Chóru Dana. Przez kolejne cztery lata musiała radzić sobie sama w trudnych wojennych realiach i mimo to dała radę. W powojennej komunistycznej Polsce z pokorą znosiła z kolei zepchnięcie na drugi plan ze względu na działalność w Armii Krajowej. Jak mówiła w rozmowie z Bożeną Walter w 1981 r., jeśli kiedykolwiek było jej przykro, to „w środeczku” – nie okazywała tego żalu na co dzień. Pamiętajmy też, że po Powstaniu Warszawskim przeszła przez dwa obozy jenieckie w Gross-Lübars i Oberlangen – każdego dnia, kiedy rano wstawała, mówiła sama do siebie: „Jestem szczęśliwa, życie jest piękne!”.
Właśnie dlatego zdecydowałem się na tytuł książki „Optymistką być”. Nawiązuje on do piosenki Ja tańczę z filmu Szczęśliwa trzynastka, w którym Grossówna śpiewała: „W życiu trzeba zawsze optymistą być”. Tytuł wymyślił zresztą wielki miłośnik i znawca losów aktorki prof. Krzysztof Trojanowski – uważam, że jest znakomity. Zamieszczone w książce zdjęcia uśmiechniętej Helenki pokazują, że ona właśnie tak z uśmiechem, bez żadnych negatywnych odczuć i emocji przez to życie przechodziła. Zawsze godziła się z wyrokami losu, nawet grając w latach 50. i 60. epizodyczne czy drugoplanowe role w teatrze Syrena.
W książce wspomina pan o obozach, gdy śpiewała dla współwięźniów. Jak przechodziła pod płotem i śpiewała razem z koleżanką piosenki ku pokrzepieniu.
Tak, śpiewały w duecie z aktorką Żenią Magierówną. Mało tego, wraz z innymi osadzonymi w obozie artystkami stworzyły w obozie własny teatrzyk Niebieskie Majtki i wystawiły rewię sylwestrową. Myślały też o poważniejszym repertuarze, jak choćby Głupi Jakub Tadeusza Rittnera, ale tuż przed premierą nastąpiło wyzwolenie obozu przez patrol bojowy 2. pułku pancernego 1. Dywizji gen. Maczka. Swoimi występami wnosiły odrobinę radości do smutnego obozowego życia, w którym codziennością były odwszawianie, roboty i upokorzenia ze strony Niemców, a zimna woda pod prysznicem była luksusem. Mimo dramatycznych przeżyć te dzielne kobiety nie traciły nadziei i dodawały sobie nawzajem otuchy. Pokazuje to jednocześnie, że nie da się zdusić artystycznej duszy i nawet w takich warunkach było miejsce na artystyczną ekspresję. Przypomnę, że nawet w czasie Powstania Warszawskiego Grossówna tańczyła na stole i śpiewała, mimo że miała dużo obowiązków jako dowódczyni oddziału kobiecego.
Tak myślę, że ci przedwojenni artyści z jednej strony zawsze byli artystami, z drugiej zaś na co dzień pozostawali normalnymi, skromnymi ludźmi. Mieli w sobie przy tym klasę, wdzięk i czar, czego Helena Grossówna jest najlepszym przykładem.
Helena Grossówna brała czynny udział w działaniach podziemia i miała bardzo trudne zadanie, bo występowała w koncesjonowanych przez okupanta teatrach, więc mogła być postrzegana jako kolaborantka. To bardzo ryzykowne.
Tak, faktycznie występowała w teatrach jawnych, czyli koncesjonowanych przez niemieckiego okupanta, ale za wiedzą i zgodą Polskiego Państwa Podziemnego – Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej. Przez niemalże cały okres okupacji była zaangażowana w działalność organizacji „Wachlarz” pod pseudonimem Bystra. Swojemu dowódcy Janowi Przybylskiemu ps. Byłko od razu zakomunikowała, że wszystkiego się może podjąć, byle nie pod nazwiskiem. Chciała zapewnić sobie w ten sposób gwarancję bezpieczeństwa, ale też świadczyło to o jej skromności. Występując na okupacyjnej scenie, niejednokrotnie rozglądała się w trakcie spektaklu, czy na widowni nie pojawił się jakiś kolaborant, współpracownik gestapo. Poza tym brała udział w przewozie broni i różnych materiałów na odcinkach Warszawa–Baranowicze i Warszawa–Brześć.
Uczestniczyła też, chociaż raczej w przygotowaniach niż w samej akcji, w uwolnieniu więzionych przez Niemców w Pińsku żołnierzy „Wachlarza” i dostała za to Krzyż Walecznych. W zbiorach rodziny aktorki zachował się nawet dokument potwierdzający jej odznaczenie. Przez cały okres okupacji ani razu nie wpadła, nie była nawet przesłuchiwana w żadnej sprawie, więc działała naprawdę dyskretnie. Po wojnie nigdy nie mówiła nikomu dokładnie, co robiła, wspominała o tym wyłącznie mimochodem i półsłówkami w niektórych wywiadach. Synowi powiedziała, że w czasie powstania tylko latała z torbą, podczas gdy była przecież dowódczynią oddziału kobiecego.
W czasie okupacji bywała jednak również ofiarą plotek. W marcu 1943 r. zastrzelono w Warszawie agentkę gestapo Aleksandrę Serwińską, która była bardzo podobna do Grossówny. Rozeszła się wówczas wieść, że to ona została zastrzelona za współpracę z okupantem. Podejrzewano też, że brała udział w antypolskim filmie Heimkehr, co jest całkowitą bzdurą. Przez całą wojnę prowadziła podwójną grę – występowała na scenie, mając taką maskę lojalności wobec okupanta, a tak naprawdę była bohaterką polskiego podziemia.
Z powodu przynależności do Armii Krajowej po wojnie nie miała lekko.
Tak. Nie dość, że należała do Armii Krajowej, to jeszcze wyszła za mąż za Tadeusza Cieślińskiego, czyli żołnierza generała Maczka w czasie II wojny światowej. Jako że „miał życiorys Maczkiem pisany” przez wiele lat nie mógł znaleźć pracy w powojennej Polsce. Kiedy w 1946 r. Cieśliński i Grossówna musieli zdecydować, czy wracają z Niemiec do Polski czy zostają za granicą, ukochany aktorki chciał wyemigrować z nią do Kanady. Ona jednak wolała wrócić do ojczyzny, ponieważ w Toruniu mieszkała jej schorowana matka. Nie umiała sobie wyobrazić życia poza krajem i z dala od rodziny. Początkowo prasa entuzjastycznie opisywała jej powrót, ale już po kilku latach aktorka boleśnie odczuła zmiany, jakie zaszły w Polsce. Ze względu na działalność konspiracyjną nie mogła grać większych ról w teatrze czy filmie. Proponowano jej co prawda, że jeśli wstąpi do partii, to dostanie stanowisko dyrektorskie – mogła nawet wybrać, w którym teatrze – ale od razu mąż jej powiedział, żeby wybiła to sobie z głowy.
Helena Grossówna nigdy nie była w partii. Wstąpiła jedynie do takich pobocznych organizacji jak koło Ligi Kobiet czy Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Gdyby w czasie okupacji nie działała bardzo dyskretnie, to zapewne spotkałby ją los aktora Andrzeja Szalawskiego, czyli kara więzienia. Przypomnę, że podobnie jak Grossówna występował on w koncesjonowanych teatrach, jednocześnie działając dla podziemia. Był również lektorem w kronice filmowej Generalnego Gubernatorstwa. Po wojnie trafił do więzienia za kolaborację i nawet po wyjściu na wolność spotykał się z wieloma krzywdzącymi, często nieprawdziwymi oskarżeniami.
Grossównie pomogło zapewne również to, że była przed wojną bardzo popularna i lubiana. Uważano ją za swojską, sympatyczną, wspaniałą dziewczynę, więc ludziom trudno byłoby uwierzyć w jej rzekomą współpracę z okupantem. Zbierając materiały do książki, próbowałem znaleźć jakieś romanse, historie z pieprzykiem i… właściwie to się nie udało. Grossówna, owszem, miała bardzo ciekawe życie, ale było ono przyzwoite. Nawet jeśli bardzo chce się wydobyć coś kontrowersyjnego, to jest tylko kilka malutkich miejsc w jej życiorysie, które można by uznać za niejednoznaczne moralnie.
Naszą rozmowę zaczęliśmy w sumie od końca, bo przecież powinniśmy zacząć od tego, że Helena Grossówna była bardzo zdolną i popularną aktorką, która w bardzo krótkim czasie stała się prawdziwą gwiazdą polskiego kina. Chociaż nakręciła tylko kilkanaście filmów, czyli jak na tamte czasy niedużo.
Przede wszystkim warto wspomnieć, że właściwie Grossówna jako aktorka zadebiutowała w – nie bójmy się użyć tego słowa – późnym wieku. Przedwojenne gwiazdy zaczynały swoją karierę w wieku ok. 20 lat, chociażby Ina Benita, Elżbieta Barszczewska czy Karolina Lubieńska. Tymczasem Grossówna zaczęła grać w filmach w wieku trzydziestu jeden lat, poza jednym małym epizodzikiem w filmie Tajemnica lekarza z 1930 r., którym zresztą zapisała się w historii polskiej kinematografii. To właśnie ona wypowiedziała pierwsze słowa zarejestrowane na taśmie filmowej w naszym rodzimym kinie. Pierwszą większą rolę zagrała jednak dopiero w filmie Kochaj tylko mnie w 1935 r., więc jej przedwojenna kariera aktorska trwała właściwie tylko cztery lata. Jak już wspominaliśmy, występowała z pierwszoligowymi artystami – Dymszą i Bodo.
Wcześniej było dziesięć lat kariery tanecznej w Toruniu, Poznaniu, Bydgoszczy i Warszawie. Ta artystyczna droga była bardzo konsekwentna – od chórzystki, dziewczyny tańczącej w tle, po tancerkę z prawdziwego zdarzenia, a po kilku latach także choreografa. Z czasem zaczęła też występować jako pieśniarka w poznańskim kabarecie literackim Różowa Kukułka. W Warszawie zaś obok kariery filmowej były jeszcze role w rewiach w Małym Qui Pro Quo i Cyruliku Warszawskim.
Zwróciłem na jedną rzecz uwagę: znajomość z Polą Negri i jej ogromna pomoc. Między nimi nie było dużej różnicy wieku, bo to zaledwie parę lat, ale wielka gwiazda znacząco pomogła młodej aktorce.
To jest właśnie ten nieco kontrowersyjny element historii Heleny Grossówny, ponieważ przez dziesięć lat była żoną Jana Gierszala, który – jak wspominała swojej rodzinie – był homoseksualistą. Tymczasem Pola Negri w swojej posiadłości w Seraincourt pod Paryżem stworzyła miejsce spotkań artystycznych, do którego zapraszała zaufanych Polaków, a najlepiej czuła się właśnie wśród homoseksualnych mężczyzn. Mąż Grossówny zajmował się mieszkaniem Negri w Bydgoszczy i przyjaźnił się z jej sekretarzem Leopoldem Brodzińskim, więc aktorka zaprosiła go do Seraincourt wraz z piękną narzeczoną.
Wkrótce sympatia, jaką Pola Negri darzyła Gierszala, przeniosła się na jego młodziutką żonę, gdyż w Seraincourt Grossówna i Gierszal wzięli ślub. Negri postanowiła wykorzystać swoją renomę hollywoodzkiej gwiazdy i została swego rodzaju mecenaską sztuki. Widząc potencjał Grossówny, pomogła jej dostać się na lekcje tańca do Bronisławy Niżyńskiej, czyli siostry najwybitniejszego tancerza tamtych czasów Wacława Niżyńskiego oraz do paryskiego studia tanecznego Matyldy Krzesińskiej, niegdyś primabaleriny assoluty teatrów carskich i polskiej kochanki cara Mikołaja II. Te dwie silne osobowości taneczne ukształtowały młodą Grossównę, która już miała za sobą pierwsze doświadczenia w Toruniu. Był to czas jej największego rozwoju, nic więc dziwnego, że po powrocie do Polski rychło została także choreografem.
W książce opisuję również historię zespołu Ballet Polonais (Balet Polski), który do tej pory nie doczekał się dokładniejszego opracowania. Powstał on we Francji i występowali w nim wybitni tancerze, m.in. Jerzy Szabelewski i Ludwik Matliński, tańczący później odpowiednio w Brazylii i Wenezueli. Ballet Polonais objechał Francję i występował we Włoszech. Wcześniej Grossówna tańczyła przed Ignacym Janem Paderewskim na jego przyjęciu imieninowym w Morges. Niestety po krachu na Wall Street, czyli słynnym Czarnym Czwartku, Pola Negri straciła znaczną część majątku i nie mogła już pomagać temu zespołowi, który dosyć szybko się rozpadł. Wtedy też sprzedała Seraincourt i małżeństwo Gierszalów wróciło do Polski, gdzie jak wiemy, potoczyła się dalsza kariera Grossówny.
Wcześniej wspomniał pan o filmie Tajemnica lekarza. Dla Grossówny to był epizod, ale niezwykle ważny dla kinematografii.
Helena trafiła na plan filmu Tajemnica lekarza dzięki wsparciu Poli Negri. To był niesamowity projekt. W studiu Paramount w Joinville pod Paryżem odbywały się bowiem nagrania jednego filmu przez kilkanaście ekip filmowych, jedna po drugiej. To były początki kina dźwiękowego. Dubbing dopiero raczkował, więc po prostu przyjeżdżały zespoły aktorskie z całej Europy i nagrywały ten sam film w swoich wersjach językowych. W kręconej tam Tajemnicy lekarza Grossówna zagrała w otwierającej scenie, wypowiadając tym samym pierwsze słowa w dziejach polskiego kina, jakie zarejestrowano na taśmie filmowej.
Helena Grossówna była niekwestionowaną gwiazdą przedwojennego polskiego kina. Jak gwiazdy filmowe były wtedy odbierane? Czy podobnie jak teraz?
Na pewno jest dużo podobieństw, bo dalej są wielbiciele. Dzisiaj nie podchodzi się już tak często ze zdjęciem po autograf, bo możemy sobie zrobić selfie z gwiazdą. Wtedy to nie było możliwe. Były natomiast czekoladki Wedla, do których dodawano zdjęcia artystów i potem pensjonarki wymieniały się między sobą takimi fotosikami. Często pisywano też listy do gwiazd, bo adresy, nawet te prywatne, były udostępniane – nie było RODO. Grossówna dostawała więc mnóstwo takiej korespondencji.
Wydaje mi się, że kiedyś było w społeczeństwie większe poczucie, że to jest gwiazda, ktoś naprawdę wielki. Dzisiaj za sprawą mediów społecznościowych to wszystko spowszedniało – sami artyści pokazują swoją codzienność, nie ma wokół nich aury tajemniczości. W latach 30. młode dziewczyny chciały być jak Grossówna, chodziły do kina „na Grossównę” i stylizowały się „na Grossównę”. Teraz jest oczywiście parę takich gwiazd-autorytetów, ale to już chyba trochę zanika. Jak i dzisiaj, tak i wówczas były w prasie reklamy z udziałem artystów – Grossówna reklamowała w prasie trzy czy cztery różne produkty, np. kontrowersyjne kosmetyki na bazie radu, dzisiaj już oczywiście niestosowane.
Trzeba też wspomnieć o tym, że nie było paparazzi. Nie było tak, że Grossówna, idąc do sklepu, została sfotografowana bez makijażu albo ktoś wytknął jej, że źle się ubrała. Była większa kontrola medialnego wizerunku. Owszem, nieraz pokazywano ujęcia gwiazd w domu, ale nie były to zdjęcia robione zza płotu, tylko zapraszano fotografa na sesję pozowaną.
Czy Helena Grossówna jest artystką zapomnianą?
W regionie robi się naprawdę kawał dobrej roboty, kolokwialnie mówiąc, jeśli chodzi o przywracanie pamięci. To właśnie dzięki wsparciu samorządu województwa ukazała się moja książka. Wcześniej wydano komiks pt. „Helena Grossówna. Nigdy nie trać nadziei” w serii o ważnych postaciach związanych z Kujawami i Pomorzem. Mieszkańcy Torunia pamiętają doskonale walkę o Dom Heleny Grossówny, który ocalił samorząd województwa, przenosząc z Mokrego na Starówkę. Jest tablica jej pamięci na szkole, gdzie się uczyła i rondo jej imienia. Mam nadzieję, że moja książka będzie tylko kolejnym przystankiem na etapie przywracania pamięci o Helenie. Mam też nadzieję, że Toruń nigdy o Grossównie nie zapomni.
Paweł Jankowski
grudzień 2025