Są cechy charakteru, które wynoszą na szczyt
Rozmowa z Robertem Malinowskim radnym województwa, bratem wybitnego lekkoatlety Bronisława Malinowskiego
Rozmowa z Robertem Malinowskim** radnym województwa, bratem wybitnego lekkoatlety Bronisława Malinowskiego*
Kiedy myślimy o ludziach-ikonach zastanawiamy się co kryje się za ich sukcesem i zasłużoną sławą.
Bronek był niezwykle zdyscyplinowany, miał silny charakter. Bo jeśli chce się coś osiągnąć, w sporcie lub innej dziedzinie, to trzeba się temu poświęcić, rezygnując z innych rzeczy. On był skoncentrowany na sporcie. I na nauce, bo jednocześnie studiował w Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Nie korzystał z indywidualnego toku studiów, choć mógłby i byłoby to dla niego znacznie łatwiejsze. Układał treningi pod studia.
W tamtych czasach były problemy z odpowiednią dietą dla sportowców. Wiadomo, że dieta przy regularnym dużym wysiłku fizycznym musi być odpowiednio zbilansowana. Były problemy także ze sprzętem. Dziś ludzie mają wszystko, ale często brakuje im stanowczości i siły woli, konsekwencji.
Był ambitny. Trenował codziennie. Wstawał o wpół do piątej rano i do siódmej-ósmej się uczył. Wstyd by mu było, gdyby poszedł na egzamin i czegoś nie wiedział. Mówił: jestem mistrzem Polski i okaże się, że z anatomii czegoś nie wiem?
Kontuzje to były jedyne rzeczy, które go wytrącały z równowagi. Jest rok 1980, olimpiada w Moskwie, on jest już wicemistrzem olimpijskim sprzed 4 lat i ma na koncie czwarte miejsce na olimpiadzie z 1972 – to o co mu może w Moskwie chodzić?
Tylko o złoto.
Reszta się nie liczyła! Tymczasem jest marzec, kwiecień – on ma kontuzję. Upie…liwy się zrobił, nie znałem go takiego wcześniej.
Był twardy dla siebie. Z przyczyn praktycznych mieszkał z mamą – bo obiady, itd. Przez wiele lat nie miał nawet czasu żeby się z kimś bliżej związać. Pamiętam imprezę sylwestrową, na którą nie miał z kim pojechać. Realizował swoje cele kosztem osobistych wyrzeczeń, kosztem prywatnych relacji. Miał malutkie mieszkanie w Grudziądzu na osiedlu Kopernika – na czwartym piętrze, 42 metry kwadratowe, dwa pokoiki. Nie dbał o swoje sprawy materialne.
W głowie mu nigdy nie było, by skorzystać z propozycji przejścia do któregoś z bogatych klubów sportowych, na przykład śląskich, których zawodnicy byli zatrudniani jako górnicy na przodku, choć pod ziemię nigdy nie zjechali. Chodziło o to, by można im było płacić jak górnikom dołowym, którzy wówczas zarabiali jak na polskie warunki bardzo dobrze. Nie chciał opuszczać regionu, to nie wchodziło w grę. Raz tylko wskoczył w mundur wojskowy, to była spartakiada armii zaprzyjaźnionych w Pradze, i potrzebowali go.
Reprezentował kraj.
Tak. Dostał na tę okoliczność mundur galowy, taki, jakie nosili członkowie orkiestr wojskowych. Ładne w nim wyglądał. Miał go dwa tygodnie.
Czyli: ambitny, twardy, solidny, wewnętrznie zdyscyplinowany, dobrze zorganizowany.
Są takie cechy charakteru, które wynoszą ludzi na szczyty.
Nie ułożył sobie życia prywatnego?
Nie zdążył. Miał 28 lat, kiedy w Warszawie na jakimś zgrupowaniu spotkał miłość życia, pięcioboistkę Mirosławę Jakubowską. Mieli poważne plany, na grudzień 1981 był zaplanowany ich ślub. Zginął w tragicznym wypadku na grudziądzkim moście 27 września. (Jego samochód został staranowany przez potężną ciężarówkę, która lewym pasem próbowała wyminąć autobus stojący przed barierką po robotach drogowych – red.). Mirka wyszła potem za mąż za sprintera Krzysztofa Świostka.
Jeździł na spotkania w całej Polsce – a to w jakiejś jednostce wojskowej, a to w zakładzie karnym, ale najczęściej do szkół by spotkać się z młodzieżą. Byłem na jednym z takim spotkań, w kobiecym zakładzie karnym w Grudziądzu. Pamiętam oczekujące go osadzone – wyszykowane, prezentujące tak dużą wiedzę na temat sportu, że mi szczęka opadła. Opowiadał im o treningach, o wyjazdach, na przykład do Meksyku. Miasto Meksyk jest położone na dwóch tysiącach metrów nad poziomem morza, jest idealne do treningów w sportach wytrzymałościowych. Mówił o treningach na górze wulkanicznej – chodziło o to, by niska zawartość tlenu w powietrzu zmuszała organizm do produkcji czerwonych ciałek krwi. Na stadionie w Meksyku temperatura 50 stopni, więc biegają o 4 rano. Publiczność słuchała z zainteresowaniem także jego opowieści o zgrupowaniach kondycyjnych w Kenii, gdzie polscy sportowcy mieszkali na terenie bazy wojskowej kontrolowanej przez Brytyjczyków. Bronek z przejęciem mówił o żebrzących bosych dzieciach, które gromadami towarzyszyły wychodzącym poza teren bazy Polakom. Także o tym, że widząc u nich symptomy stałego niedożywienia wynosili pod ubraniami jedzenie dla nich.
Był wrażliwy społecznie?
Wręcz niezwykle, to było coś niesamowitego. Nie myślał o gromadzeniu pieniędzy, w ogóle nie myślał w takich kategoriach. Pamiętam jak byliśmy na spotkaniu w domu dziecka w Bąkowie, małej miejscowości pod Grudziądzem, między Rulewem a Warlubiem. To były nasze okolice, tam mieszkaliśmy jako dzieci. Do szkoły w Warlubiu chodziliśmy przez Bąkowo, czasem z chłopcami z domu dziecka, dlatego znaliśmy ich historie rodzinne. W tamtych czasach wychowankowie domów dziecka najczęściej byli prawdziwymi sierotami, bez rodzin. Gdzie pójdą po domu dziecka? Bronek, już jako gwiazda sportu, ufundował dwóm wychowankom z Bąkowa i Wydrzna książeczki mieszkaniowe, co oznaczało w tamtych czasach otrzymanie przez nich mieszkania. Chłopcy otrzymali mieszkania po uzyskaniu pełnoletniości.
Pamiętam też historie związane z dożywianiem – w różne miejsca jeździliśmy z bagażnikiem pełnym puszek z szynką, które zdobywał w zaprzyjaźnionych zakładach mięsnych w Grudziądzu.
Był też hojny wobec kolegów lekkoatletów z polskiej kadry narodowej. Kiedy wracając z zagranicy lądował na warszawskim Okęciu i prosił, żeby go ktoś odebrał autem i zawiózł na Bielany do kompleksu AWF, zawsze byli chętni by mu pomóc. Ale kiedy z takiego wyjazdu, na przykład z Francji, przywoził sprzęt, w który wyposażał go jeden z francuskich przyjaciół, nigdy go do domu nie dowoził – po prostu rozdawał to wszystko.
Niedozwolony doping – wiele się o nim obecnie mówi, wiadomo, że i w tamtych czasach był w sporcie obecny. Jaki stosunek miał do niego Pański brat?
Obecnie działania antydopingowe są międzynarodowo synchronizowane i bardzo restrykcyjne. Ale w latach siedemdziesiątych funkcjonowały państwowe laboratoria produkujące środki i obmyślające techniki dopingowe, działający z aprobatą rządów specjaliści aplikowali je sportowcom. Klinicznym przykładem było NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna, dzisiejsze wschodnie landy Niemiec, wówczas w orbicie wpływów Rosji sowieckiej – red.). W Lipsku istniał instytut kultury fizycznej ogrodzony dwumetrowym płotem i strzeżony przez uzbrojonych strażników. Przykładem, na to, jak ten system funkcjonował, może być pewien epizod olimpiady w Montrealu w 1976 roku. Jest finał biegu na 3000 metrów z przeszkodami, na finiszu Bronek biegnie drugi-trzeci (ostatecznie zdobędzie srebrny medal – red.), Niemiec Baumgart się przewraca na ostatniej przeszkodzie i dobiega trzeci. Przewrócił się, bo doping pozbawił go mechanizmów obronnych – dał z siebie wszystko, nie zostawił sobie rezerwy sił. Po biegu w szatni pojawia się lekarz niemieckiej ekipy, wali mu zastrzyk w aortę, klepie Baumgarta po twarzy i ten odzyskuje formę. Instytut dopingowy istniał też na przykład w Bułgarii – Bułgarzy odnosili wówczas sukcesy m.in. w zapasach i podnoszeniu ciężarów, w wioślarstwie.
To wszystko były rzeczy w międzynarodowym środowisku lekkoatletycznym znane. Bronek był wśród tych, którzy stosującym doping nie podawali ręki. W Polsce w tamtym czasie dopingu nie było.
W stanowisku sejmiku województwa o ustanowieniu Roku Bronisława Malinowskiego jest mowa o zasadach fair play, którym hołdował.
Jest trochę tak, że dziś podkreśla się jako zachowania fair, czyli czyste, uczciwe, w sporcie i nie tylko, coś, co w czasach naszej młodości, w czasach sportowych sukcesów Bronka, było najzupełniej naturalne, było normą. Dlatego ja bym tego tak nie uwypuklał. Sport łączył się z zasadami – i tyle.
Niektóre rekordy ustanowione przez Pańskiego brata pozostają wciąż niepobite.
Znałem talenty większe od Bronka, ale takiego charakteru jak on miał … Gdyby nie miał charakteru, nie doszedłby do niczego. Uważam, że dzisiaj, przy mnóstwie pokus dookoła, charakter jest jeszcze ważniejszy niż kiedyś. Trzeba realizować marzenia i robić wszystko, by się spełniły – mam swój plan, robię! Nie dać się otoczeniu, które usiłuje odwieść cię od celu. Nie widzę dziś w Polsce zawodników, którzy by mieli motywację, by poprawić Bronkowe rekordy Polski. Poprawiają zmotywowani – Kenijczycy, Tanzańczycy, generalnie Afrykanie, ludzie, dla których sport jest dziedziną, w której mogą się wybić i pokazać. Bo biegi długie to dyscyplina, w której cierpienie – czyli przygotowanie wydolnościowe organizmu – podczas treningu jest warunkiem koniecznym sukcesu, jest na pierwszym miejscu. Zawody to końcówka.
* Bronisław Malinowski (1951- 1981), związany z naszym regionem wybitny polski lekkoatleta, długodystansowiec, złoty i srebrny medalista olimpijski, wicemistrz świata, wielokrotny mistrz Polski, do dziś niepokonany rekordzista kraju w biegach długich. W Kujawsko-Pomorskiem trwa Rok Bronisława Malinowskiego
** Robert Malinowski (ur. w 1949 r.), starszy brat Bronisława Malinowskiego, lekkoatleta, pięciokrotny reprezentant Polski juniorów, nauczyciel, dyrektor szkoły, trener, prezydent Grudziądza w latach 2006-2018, radny województwa kujawsko-pomorskiego.
12 kwietnia 2021 r.