Husaria

Koń potęgą jest i basta!

Nie były ciężkie i powolne jak „inflackie kobyły” opisywane przez Sienkiewicza. Husarskie wierzchowce nie były okazałe. Ale po swoich dzikich przodkach – tarpanach, te stosunkowo niewielkie konie, odziedziczyły: szybkość i odporność na trudy i kiepską paszę. Były tak cenne, że za ich sprzedaż za granicę królowie polscy gotowi byli karać śmiercią.

 

Wyhodowano je w Polsce, jako krzyżówkę tarpanów (dzikich koni, które jeszcze do połowy XVIII wieku biegały po stepach środkowej Europy), wierzchowców tatarskich, tureckich oraz zachodnioeuropejskich. Powstała mieszanka niezwykłych cech: szybkości, lekkości, wytrwałości, a jednocześnie podatności do nauki.

 

Bowiem nie tylko geny decydowały o przydatności tych rumaków na polu bitwy. Husarskimi wierzchowcami mogły się stać dopiero po przejściu żmudnego treningu. Konie uczono m.in. cwału po prostej, gwałtownego zatrzymania i zmiany kierunku biegu o 180 stopni. Co wykorzystywano w czasie bitwy do ponawiania szarż. Wiemy jak wyglądało szkolenie, bowiem do naszych czasów przetrwały siedemnastowieczne podręczniki, między innymi: „Hippika albo sposób poznania, chowania y stanowienia koni” Krzysztofa Pieniążka oraz anonimowe „Gospodarstwo jezdeckie, strzelcze y myśliwskie”.

 

Takie konie, były w stanie, w ciągu niecałej doby, pokonać 30 kilometrów po błotnistych drogach, by wprost z marszu, przez kilka godzin nieść husarzy do (nawet dziesięciokrotnie ponawianych) szarż i jeszcze tego samego dnia pokonać drogę powrotną. To właśnie dzięki temu hetman Stanisław Żółkiewski, dysponując ośmioma tysiącami jazdy, jednego dnia – 4 lipca 1610 roku – mógł odbierać kapitulację dwóch moskiewskich armii: 30 tysięcznej pod Kłuszynem i liczącej prawie 10 tysięcy pod Carowym Zamieściem.

 

Nic dziwnego, że konie husarskie był bardzo drogie. Wyposażenie husarskie pocztu (co najmniej dwa, raczej jednak trzy rumaki – wiele wierzchowców ginęło w czasie walki) plus służba i uzbrojenie, kosztowało tyle co wieś z poddanymi.

 

Ale przez prawie dwa stulecia husaria była niepokonana. Znany, choćby z sienkiewiczowskiego „Potopu”, słynny szwedzki marszałek Arvid Wittenberg, ostrzegał swoich żołnierzy (uważanych w XVII wieku za najlepszą piechotę na świecie): „Wytrzymujcie Polaków natarcia w jak najgęstszym szyku, albowiem luźni niezwłocznie ich natarcia nie wytrzymacie. Niechaj zaś żaden z was w ucieczce ratunku nie szuka, albowiem nic nie jest w stanie ujść przed nadzwyczajną koni polskich rączością i wytrzymałością”.

 

Nic więc dziwnego, że królowie polscy strzegli husarskich koni jak oka w głowie i zabraniali ich sprzedaży za granicę. Groziła za to nawet kara śmierci.

 

„Aby konie z korony wywodzone nie były starostowie pilnie strzec mają. A kto by wygnać miał takie ie Starostowie albo celnicy brac mają. A który by śmiał konie przepuścić wiadomie iesli Starosta albo celnik ma przepasc dwiescie grzywien. Jesli by sie pisarz celny warzył, tedy ma siedzieć dwanaście niedziel wieży. A aby iemi przekupywać nie śmieli. A który by się ważył tego tedy przez starosty ma być iman a konie mają mu bydż wzięte a sam obwieszon ma być bez folgi” – czytamy w XVI-wiecznych spisach praw.

 

Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na jedno pytanie skąd w takim razie, na obrazach, w powieściach i filmach, husarze siedzą zwykle na wielkich koniskach, owych „kobyłach inflanckich” – by zacytować Sienkiewicza?

 

Cóż, tak jak wielkie skrzydła, tak i potężne konie, to czasy schyłku husarii, czyli XVIII wieku. Gdy pełniła ona rolę dekoracyjną (między innymi na pogrzebach), a nie militarną.

 

Jak czytamy w słynnym „Opisaniu obyczajów i zwyczajów za Augusta III” księdza Jędrzeja Kitowicza, dopiero za czasów tego władcy nasi przodkowie: „zarzucili polskie, tureckie i ukraińskie konie z przyczyny, że do figury karet zbyt wysokich zdawały się małe do wielkiej parady, która wszystkiego wielkiego i ogromnego wyciągała. Więc się udali do wielkich szkap niemieckich, duńskich, meklemburskich, pruskich, saskich jako też i hiszpańskich”.