Wywiad tygodnia

Fot. Tymon Markowski
Fot. Tymon Markowski

W obłokach bujam służbowo

Rozmowa z Aleksandrą Bacińską, autorką tekstów piosenek i poetką, tegoroczną stypendystką marszałka województwa

 

Pani teksty chwalili Agnieszka Osiecka i Wojciech Młynarski,  prawdziwe tuzy w tekściarskim fachu. Pisze Pani, bo …

 

…. to jeden ze sposobów na nienudne życie. Rzeczywiście, miałam szczęście spotkać na samym początku największych poetów piosenki: Wojciecha Młynarskiego, który cierpliwie poprawiał moje pierwsze teksty i zachęcał do pisana kolejnych przyznanym przez siebie „Złotym Piórem”; Agnieszkę Osiecką, przyjaźnie opiniującą moje utwory przez telefon, z rąk której na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie odebrałam pierwszą w życiu nagrodę za słowo.

 

Lista osób bezinteresownie życzliwych jest znacznie dłuższa. Ważne miejsce zajmują na niej dwaj panowie z Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury w Toruniu: Erwin Rogosz, świetny kompozytor, pod kompetentnym okiem którego zaczynałam pisać teksty do muzyki, oraz Jerzy Rochowiak, uznany poeta, który przed laty ciepło zrecenzował mój debiutancki tomik, co, nie ukrywam, dodało mi wówczas skrzydeł.

 

Fot. Tymon Markowski

 

Ten liryczny dług zaciągnięty u znakomitych twórców staram się spłacać bez wezwań i monitów, współpracując z autorami zaczynającymi swoją przygodę z pisaniem. Okazji ku temu jest, na szczęście, całkiem sporo. 5 sierpnia w Szklarskiej Porębie poprowadzę warsztaty poetycko-tekściarskie dla uczestników 50. Giełdy Piosenki Studenckiej i Turystycznej. We współpracy z toruńskim WOAK-iem przygotowuję „Słowobrazy”, tomik początkujących  autorów. Ot, taka metaforyczna sztafeta…

 

Jej ważnym ogniwem był i jest Leonard Luter, muzyk i wokalista, dzięki któremu napisałam pierwszy w życiu tekst piosenki. „Jestem taki samotny”, znany szerzej jako „Preludium dla Leonarda”, to utwór, który ma kilka niezależnych, scenicznych i pozascenicznych, wcieleń: wygrane festiwale, miejsce w podręczniku do języka polskiego, najprzeróżniejsze wykonania i zabawne trawestacje, jak chociażby ta wyśpiewana  przez osła głosem Jerzego Stuhra w polskiej wersji Shreka. Niezbadane są bowiem drogi, którymi potrafią podążać piosenki.

Tymczasem zaś z bydgoskim bardem wciąż współpracuje mi się znakomicie, czego muzycznym owocem jest chociażby ostatnia płyta „Leonard Luter & Własny Port. Live”.

 

Fot. Tymon Markowski

 

 

Mieszka pani w Wąbrzeźnie. Jak to jest być twórczą duszą w małym mieście? Co pani myśli, gdy słyszy „prowincja”?

 

W Wąbrzeźnie mam parę ważnych miejsc, osadzonych na mapie dzieciństwa: ogródek jordanowski, w którym jako jedyna siedmiolatka odważyłam się wspiąć na najwyższą z zamontowanych tam drabin, co zakończyło się efektownym upadkiem z samego szczytu, zwieńczonym potrójnym złamaniem ręki; zatokę na Jeziorze Zamkowym, gdzie przypadkowo trafiona wiosłem utonęła moja lalka i gdzie, w olimpijskim stylu, omal nie pożegnał się z życiem mój ojciec, kiedy nurkował, żeby ją wyłowić. Pozostała mi z tych czasów niechęć do kajaków oraz do jakiejkolwiek wspinaczki, ze szczególnym uwzględnieniem chwiejnych  szczebli kariery zawodowej.

Co myślę, kiedy słyszę: prowincja? A może: co słyszę, kiedy myślę: prowincja? Otóż  słyszę wtedy szlachetny tembr głosu Jerzego Duszyńskiego, obrażonego klienta z filmu Barei: „Do Bydgoszczy będę jeździł, a tu nie będę kupował!” 😉 A mówiąc serio, całkiem dobrze mieszka mi się w Wąbrzeźnie. Już od listopada zaczynam na przykład czekać, aż zaczereśni się ogród i będzie można jadać śniadania pod drzewami. To taki kawałek dobrego miejsca, które sama zbudowałam, najdosłowniej w świecie. Jestem pierwszym pokoleniem urodzonym w tym mieście. Moi dziadkowie mieli dom na Bydgoskim Przedmieściu. W Toruniu też urodziła się i studiowała moja mama. I choć czuję się tam jak u siebie, to jednak lubię wracać do miejsca, w którym rysunek ulic układa się w bardziej znajomy wzór. A i ludzie tutaj po sąsiedzku życzliwi bardzo.

 

Fot. Tymon Markowski

 

 

Z najprawdziwszym sentymentem wspominam chociażby niedawny koncert moich piosenek zorganizowany w Wąbrzeskim Domu Kultury. Mieszkańcy miasta do ostatniego miejsca wypełnili salę kinową i przez cztery godziny współtworzyli tę muzyczną imprezę, śpiewając i znakomicie bawiąc się z dwudziestoma wykonawcami, którzy przyjechali z całej Polski, żeby wystąpić tu, gdzie powstają moje piosenki. Przywitano ich i ugoszczono po królewsku. Prowadzący koncert, Mariusz „Rosół” Ziółkowski, doczekał się nawet  swojego fan clubu z siedzibą przy ul. Hallera. I jak tu nie lubić wąbrzeźnian?

 

Znaczną część tygodnia z przyjemnością spędzam pod Wąbrzeźnem, w Zespole Szkół we Wroniu, gdzie uczę edukacji dla bezpieczeństwa, a w szkolnej bibliotece przekonuję, że warto nie tylko pisać, ale i czytać. To drugie z ulubionych przeze mnie miejsc, położone wśród lasów, z mikroklimatem, o jakim w szkole wielkomiejskiej, jak sądzę, można jedynie pomarzyć. Moi wychowankowie nie tylko potrafią bezbłędnie wykonać resuscytację krążeniowo-oddechową, ale i przywitać się tekstem Jonasza Kofty. A z tego, że udało mi się trzy miesiące temu wywalczyć z uczniami tytuł mistrzów województwa w ratownictwie, cieszę się nie mniej, niż z premiery najnowszej płyty.

 

 

Fot. Tymon Markowski

 

Przygotowuje pani nowy tomik wierszy.

 

W tomiku, który ukaże się pod koniec roku, znajdzie się parędziesiąt nowych tekstów. Sporo z nich już funkcjonuje w muzycznej i wirtualnej przestrzeni. Maria Chylińska, artystka fotograf i jedna z najzdolniejszych uczennic, założyła mi jakiś czas temu facebookowego fanpage’a (zdecydowanie wolę używać nazwy: fejsbukowa strona piosenkowa). To miejsce, do którego trafiają najnowsze teksty, zaraz po opuszczeniu klawiszy komputerowej klawiatury. Tu, między innymi, znajdują je kompozytorzy i wykonawcy, dzięki którym utwory nabierają nowych, molowych lub durowych, kształtów. W ten oto sposób do niektórych tekstów powstało równolegle po kilka muzycznych kompozycji. Mam je okazję poznać podczas koncertów, które, ku mojej nieustającej radości, organizowane są w całej Polsce, a coraz częściej także poza ulubionymi granicami. W ciągu ostatnich miesięcy mogłam słuchać swoich utworów w Łodzi, Warszawie, Krakowie, Ostromecku,  Londynie, Swindon i Barmouth. W grudniu niezapomniany benefis w „Zatoce” zorganizowała mi Bydgoszcz, w kwietniu oryginalny koncert: „Świat według Oli B.” odbył się w sopockim „Toposie”, a miesiąc później – w bydgoskiej Światłowni. Klimatyczny wieczór autorski  odbył się też w Cafe Anioł w Gdyni.

 

W organizację tego typu imprez zawsze zaangażowanych jest wiele osób, najczęściej bezinteresownie, za co jestem im bardzo, bardzo wdzięczna. Zwykle są to przyjaciele, ludzie ze środowiska artystycznego, z którymi współpracuję od dawna, ale nierzadko są to również  osoby, które osobiście poznaję dopiero podczas muzycznej premiery.

To właśnie ci ludzie od paru lat cierpliwie zachęcali mnie do wydania nowego tomiku. Miło jest wiedzieć, że tyle osób na niego czeka, nie tylko tu, u nas, ale i gdzieś daleko, dokąd pojedyncze utwory docierają często najzupełniej przypadkowo. Cieszę się, że stypendium artystyczne pozwoli ten zamiar zrealizować; planuję je bowiem w całości przeznaczyć na edycję nowych tekstów. Dziękuję panu marszałkowi, członkom kapituły i wszystkim innym życzliwym osobom, za sprawą których nowe wiersze i teksty piosenek, rozproszone po internecie, płytach, podręcznikach, śpiewnikach i estradach, znajdą się pod wspólnym dachem tomikowej okładki. Na tu i teraz, na tam i potem…

 

Fot. Tymon Markowski

 

 

A ja, po jego wydaniu, na pewno gdzieś chwilę odpocznę. Pisanie tekstów piosenek to chwilami zajęcie nieco wyczerpujące (szczególnie wyobraźnię). Liryczny pragmatyzm, echo  jordanowskich doświadczeń z dzieciństwa, pozwala mi jednak dość pewnie stąpać po ulubionej ziemi. Na jej i moje szczęście:

 

Mrużysz oczy jak kot, patrzysz na mnie i w lot

Łapiesz każdą aluzję jak muchę

Drwina rzeźbi ci twarz, zaraz wykład mi dasz

O wyższości materii nad duchem

 

A ja w obłokach bujam służbowo

Chociaż nie lubię wiem, że powinnam

Tu przede wszystkim liczy się słowo

To taka praca jak każda inna

 

A ja w obłokach bujam służbowo

Naprawdę nie ma czego zazdrościć

I wcale nie jest tak komfortowo

Zwłaszcza gdy ma się lęk wysokości… 😉

 

9 sierpnia 2017 r.